środa, 21 grudnia 2005

Jaki jestem?

W Anglii można już zawierać małżeństwa homoseksualne, które są respektowane przez prawo. Pierwszą parą jaka weźmie taki 'ślub' jest ser Elton John i jego ukochany jakiśtam reżyser z Kanady.
Jak już pisałem nie jestem homofonem i generalnie nic nie mam do homoseksualistów (z wyjątkiem możliwości adopcji dzieci przez pary homoseksualne) ale.....
No właśnie jest jakieś ALE, którego sam nie potrafię dokładnie sprecyzować. Słońce moje najdroższe (które nawiasem mówiąc już niedługo zostanie moją żoną najdroższą:) uważa, że nie jestem tolerancyjny i jeśli chodzi o homoseksualistów to mam dalece radykalne poglądy (radykalne czytaj prymitywne). Ja uważam odwrotnie, że jestem tolerancyjny a przynajmniej tak mówię i tej wersji się trzymam. Tyle, że sam zastanawiam się, czy to że 'tak mówię' równe jest temu, że 'taki jestem'. Przecież skoro 'mówię', że homoseksualiści są okey i nie przeszkadzają mi, to dlaczego odczuwam jakiś taki wewnętrzny niepokój po tym jak usłyszałem tego newsa z Anglii. Niby wszystko w porządku i nie przeszkadza mi to, ale gdzieś tam w środku coś mi się skręca i krzyzy, że tak nie może być! Że jest tu jakaś nieprawidłowość kiedy dwóch facetów razem...

Może to jest tak, że na zewnątrz jestem (staram się być) tolerancyjny a wewnątrz prymityw i prostak nie tolerujący innych zachowań i wartości. Słońce moje, o czym przekonałem się już niejednokrotnie, jest wnikliwym obserwatorem i pewnie dlatego nie ma problemu z dostrzeżeniem tego co jest w środku mnie. Tego mojego Mr. Hyde'a, który w chwilach takich jak ta daje o sobie znać i próbuje ze mnie wyleźć.

A ja już sam nie wiem czy w sprawach homo-tolerancji jestem 'neandertalczykiem' czy w miarę 'kulturalnym osobnikiem'?

piątek, 16 grudnia 2005

magazynier

Długo mnie tu nie było. Jak już pisałem i usprawiedliwiałem się, pisałem prace mgr no i przygotowywałem się do obrony. Ale teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wrócić na dobre i zająć się pisaniem.
Nic, bo wczoraj obroniłem magistra i obecnie jestem szczęśliwym człowiekiem, który już nigdy nie będzie miał żadnej sesji ani egzaminu:).
Sama obrona wyglądała śmiesznie, taka typowa 'produkcja magistrów'. Mój promotor się spóźnił i jak zobaczył ile osób ma do obrony (oprócz mnie jeszcze siedmiu studentów) to złapał się za głowę i rozpoczął swój 'wyścig z czasem'.

Wszedlem jako pierwszy i od razu jak usiadlem dostałem dwa pytania, na które miałem 30 sekund na przygotowanie ('bo przecież muszę umieć' - jak to powiedział promotor). Po tych niewyobrażalnie długich 30 sekundach, podczas których zdążyłem zapisać dwa punkty, które chciałem omówić, przeszliśmy do sprawdzenia mojej wiedzy. Trzy zdania odpowiedzi na pierwsze pytanie wystarczyły promotorowi, który stwierdził 'no widzę, że pan się orientuje proszę przejść do kolejnego pytania'. Zatkało mnie no ale co miałem zrobić zacząłem odpowiadać na drugie i znowu zanim się rozpędziłem usłyszałem, że się orientuję i żebym poprosił następną osobę.

Nie uważam, żebym odpowiadał jakoś nadzwyczajnie wspaniale, tak że po trzech zdaniach już było widać że 'umiem', ale postanowiłem się nie kłócić z promotorem i grzecznie wyszedłem po kolejną osobę.
Na korytarzu w pierwszej chwili pomyśleli, że czegoś zapomniałem i wróciłem się po to, no bo jak można obronić się w 3 minuty. Szczęki im opadły jak powiedziałem, że to JUŻ PO i żeby następny wchodził. Było nas ośmiu i obrona wszystkich trwała 30 minut. Łatwo policzyć ile czasu wychodziło na łebka.

Tak po wszystkim myślę sobie, że w sumie przecież i tak promotor wiedział, że umiemy, prace każdy napisał sam (albo przepisał z Internetu), swoje na sesjach odcierpieliśmy (niektóre sesje były wręcz niekończące się), tak więc po prostu dał nam spokój i 'załatwił' nas szybciorem bo i po co nas jeszcze stresować.

Swoją drogą taki wynalazek jak praca magisterska i jej obrona, istnieje tylko w Polsce i chyba w Rosji (ale tu nie jestem pewien). Wszędzie na świecie końcowy egzamin na ostatnim roku oznacza koniec studiów i dyplom bechelora czyli polskiego magistra. Przecież skoro uczę się przez 4 lata (w moim przypadku to było 8 lat:), zdaje kolene egzaminy udowadniając zdobytą wiedzę, to po co na końcu jeszcze taka farsa w postaci obrony pracy w większości skopiowanej z książek czy Internetu?

No ale nieważne, ważne jest to, że od wczoraj mogę dopisać przed nazwiskiem mgr inż. :) i tego wszystkim studiującym życzę, żeby jak najszybciej mogli dopisać podobny skrót :o).

KKDK (czyli Krótki Komentarz Do Komentarzy)

pure_sincerity
- nie chodzi mi o to, żeby się nie mógł rozmnażać tylko o to żeby nie rzucał. Po co go kastrować, szkoda na idiotę nożyczek (czy czego tam się do kastrowania używa).

środa, 14 grudnia 2005

butelkowy palant

No powiedzcie, co w tej głowie siedzi?

Wracam wczoraj wieczorem z pracy, kiedy nagle, jakieś pięć metrów ode mnie, rozbiła się butelka. Jakiś mały pokręcony i chory na umyśle człowieczek wyrzucił przez okno butelkę. Normalnie suuuuper dowcip. No cóż mi się nic nie stało, bo butelka spadła obok a nie na mnie, ale zastanawia mnie tylko co ma w głowie taki palant, który wymyśla podobne zabawy.
Ok w imię nauk chrześcijańskich powinienem nie denerwować się i próbować mu w duchu wybaczyć, tyle, że nie umiem. Naprawdę życzę gościowi, żeby go coś mocno w główkę uderzyło, albo żeby następnym razem jak będzie wyrzucał przez okno butelkę to przy okazji niech sam wypadnie. No nie widzę sensu, żeby taki półgłówek żył i zajmował miejsce na ziemi. Jaką zabawę wymyśli następną? Rzucanie do kogoś nożem a może strzelanie ze śrutówki? Naogląda się taki frajer jakiś głupich filmów w stylu 'Crazy sanchez' albo 'Jackass' i od razu myśli , że rozbicie komuś głowy to świetna zabawa.

Powiem Ci jedno głupi mały człowieczku, (raczej nie ma szans, że to czytasz ale zawsze warto spróbować :) następnym razem jak wymyślisz świetny dowcip, żeby wyrzucić coś komuś na głowę to przy okazji sam też wyskocz z tego okna. Normalnie nikt Ci nie dorówna i nikt Cię nie pobije a przez tydzień będziesz 'królem' dowcipów i wszyscy będą o Tobie mówić. Palancie jeden.

środa, 30 listopada 2005

gruby i czerwony

Gorączka świątecznych zakupów powoli się rozkręca. Na ulicach coraz więcej „czerwonych grubasów” z biała brodą, którzy proponują wspaniałe prezenty w postaci 5% zniżki. Tak dla przypomnienia chciałbym zauważyć, że święty Mikołaj był osobą, która rozdawała prezenty ZA DARMO a nie dawała na nie upust. Obecny marketingowy „czerwony grubas” wogóle mi się nie podoba, i psuje magię świąt. Magię, która od kilkunastu już lat kojarzona jest z magią wydawania pieniędzy i kupowania, kupowania, kupowania..... Pomyślcie ile czasu w te święta poświęcicie myśląc o prezentach, co i komu kupić, a ile czasu będziecie myśleć na przykład o opłatku?

Ze Słońcem postanowiliśmy sobie nic nie kupować (symbolicznie za 10 PLN) co nie oznacza, że nie będę latał po sklepach w poszukiwaniu prezentu, w końcu szkrab przecież czeka. Czeka wierząc, że gwiazdka jest po to, żeby dostać prezenty, no ale młoda jeszcze jest tak więc nie ma się co dziwić. Moja przewaga nad szkrabem jest taka, że ja święta pamiętam jako spotkania dosłownie całej rodziny u babci gdzie w spokoju i w rodzinnej atmosferze spędzało się kilka dni. Szkrab święta zapamięta jako latanie po sklepach, miliony reklam w telewizji, tysiące „czerwonych grubasów” z upustami i bajecznie kolorowe nowe zabawki, których już teraz ma bajecznie dużo.

piątek, 25 listopada 2005

:)

Właśnie dostałem smsa od Słońca:

PRZEPRASZAM!

:) o jak fajnie dostać takiego smsa. Też przeprosiłem i naprawdę mi ulżyło. Nie lubię się kłócić ze Słoneczkiem :). Teraz jest już ok, pogadamy wieczorem i ustalimy co nam na sercach leży. Bez kłótni i bez złości :)

Sklep niezgody

Ze Słońcem jesteśmy w stanie permanentnej wojny. Nie odzywamy się do siebie i jak na razie końca kłótni nie widać.
Nie wiem dlaczego Słońce jest takie złe, normalnie nie wiem o co chodzi i szlag mnie trafia.
Wszystko zaczęło się od tego, że robię sklep. Zwykły normalny sklep internetowy dla Jej kolegi z pracy. Zdarza mi się siedzieć po nocach, bo roboty dużo i każdą wolną chwilę poświęcam na w/w projekt. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że Słońce jest zazdrosne o to, że kontaktuje się z jej kolegą (dla mnie to chyba normalne, że jak cos komuś robię to się z tym kimś kontaktuje), a później Ona nie wie o wszystkim, o czym z nim rozmawiam. Sam już nie wiem, to może powinienem jej wysyłać kopie emailii między nami i historię rozmów z gadulca-gadulca? Wczoraj kolega zaprosił mnie i mojego grafika na spotkanie celem omówienia jak ma sklep wyglądać i jak będzie funkcjonować tak, żebym wiedział jak go napisać. Spotkamy się w knajpie i przy piwie, pogadamy co i jak (pewnie sobie wszystko rozrysujemy i później zaczniemy tworzyć sklep). Powiedziałem to wczoraj Słońcu i jej reakcja na to naprawdę mnie zdenerwowała. Wzruszyła ramionami, jakby Ja to nic nie obchodziło i powiedziała, że żałuje, że nas razem skontaktowała i że robię ten sklep.
A mnie trafił szlag. Już nie mówię tu, że chciałbym jakiegoś ‘wsparcia’ od najbliższej mi osoby, wsparcie mi niepotrzebne, ale takie całkowite zlanie tematu to już było ponad moje siły.
Naprawdę ‘świetnie’ jest się dowiedzieć, że rzecz, którą robisz, i która Cię pasjonuje jest dla ukochanej Ci osoby całkowicie nieistotna i Ona ma to głęboko w dupie. Dochodzi do tego, że muszę się ukrywać z tym co robię a jak robię to mam wyrzuty sumienia, że robię coś co jest niemiłe Słońcu.
Niezły paradoks. Mnie coś pasjonuje tak, że mógłbym to robić cały czas, Słońce tego nie akceptuje i nieznosi jak się tym zajmuje.

Tyle, że tym razem nie mam zamiaru odpuścić, robię coś co lubię, rozwijam się i zarobię na tym pieniądze co w moim mniemaniu jest WAŻNE bo jestem prymitywnym facetem, który uważa, że to facet powinien zarabiać pieniądze.

Z drugiej strony chciałbym, żebyśmy się już nie kłócili i żeby układało się między nami.

środa, 23 listopada 2005

Powrót

Po dłuższej przerwie wracam.
Praca mgr napisana, zaakceptowana i teraz czekam na termin obrony. Już się doczekać nie mogę bo generalnie przydałoby się mieć to już za sobą. Po prostu chcę już zakończyć edukację.

Razem ze Słońcem rozpoczynamy nowy etap życia, czyli poszukiwanie mieszkania niestety w betonowym mieście i niestety na kredyt. Wszelkie fantastyczne promocje i oprocentowania kredytu w wysokości 1.8% 2.8% w praktyce oznaczają to, że bankom oddaje się drugie tyle. No szlag trafia człowieka jak wie, że weźmie 180.000 a spłaci 290.000 i to jeszcze bank robi łaskę i kredyt przyznaje albo nie. Obecne mieszkanie już wypowiedzieliśmy i teraz mamy trzy miesiące na znalezienie lokum na resztę życia.
Resztę, życia wspólnego i szczęśliwego co ze Słońcem jest raczej pewne. Tylko dziecka na razie brak i jak Słońce mówi ból ten jest już dla niej odczuwalny ‘fizycznie’. Ostatnie testy pokazały, że niestety cykl był bezowulacyjny :(. Wiem, że kiedyś dziecko będzie, komórka jajowa urośnie prawidłowo i wszystko będzie w porządku, ale nie wiem jak Słońcu pomóc i jak sprawić, żeby świat odzyskał dla niej kolory.

Oboje pragniemy tego dziecka tylko co z tego skoro Ono nie chce do nas przyjść.

środa, 19 października 2005

Usprawiedliwienie

Dawno tu nie byłem ani tym bardziej nic nie pisałem. Przepraszam wszystkich stale czytających bloga (wszystkie trzy osoby:), ale ostanio piszę prace mgr i całą energię pisarską przelewam na jej potrzeby.
Słońce było dziś u lekarza ale to już pewnie sama wam opisze w swoim blogu, pod warunkiem, że znajdzie czas bo dzisiaj idziemy na świetny film do kina.
Przynajniej świety dla mnie bo mimo 30 lat na karku lubie oglądać efekciarskie filmy w stylu DOOMa. Słońce też idzie ze mną i nie jest już tak szczęśliwe jak ja. Generalnie wszystkie filmy fantasy albo science-fiction sa dla niej filmami o ‘Elfach’ i Ona takich nie lubi.

Uwierzycie w to,że Słońce nie ogladało wszystkich czesci Gwieznych Wojen????? Mi się to w głowie nie mieści.

Ok do zobaczenia za jakiś czas.

poniedziałek, 3 października 2005

Redneck

Rano szedłem biegać. Ubrałem się na sportowo i tu Słońce patrząc na mnie stwierdziło, że wyglądam beznadziejnie. Spojrzałem na siebie krytycznym wzrokiem i naprawdę niczego nie zauważyłem. Ot normalne spodenki, bluza, skarpetki. Taki zwykły normalny strój do biegania, ani lepszy ani gorszy. Słońce tymczasem miało diametralnie odmienne zdanie. Według niej najgorsze były skarpetki.
Jeszcze raz spojrzałem na skarpetki w obawie, że za pierwszym razem nie spostrzegłem jakiejś ukrytej wady w postaci dziury na pięcie. No, ale nie było. Skarpetki białe, sportowe z napisem ‘SPORT’ na boku powiedzmy, że lekko zmechacone, ale to przecież normalne ślady normalnego użytkowania. Jak dla mnie skarpetki te są porządne bo grube i noga mi się w nich nie poci jak biegam. Bałem się jednak powiedzieć to Słońcu, które jak tylko usłyszy z moich ust, że coś jest ‘PORZĄDNE’ dostaje palpitacji serca.

Awersja ta wzięła się jeszcze z czasów, kiedy rozpoczynaliśmy naszą znajomość, i kiedy jeździłem do Krakowa z torba podróżną, powiedzmy niepierwszej już mody (taki wczesny Gierek). Od pierwszego razu Słońce nie znosiło tej torby i na nic zdały się moje zapewnienia, że przecież torba jest dobra a przede wszystkim ‘PORZĄDNA’.
Od tamtej pory wszelkie obciachowe ubrania, lub inne gadżety użytkowe, które dla Słońca są nie do przyjęcia a dla mnie jeszcze mogłyby być nazywane są ‘PORZĄDNYMI’.

Generalnie zdaję sobie sprawę, że jestem ułomnym człowiekiem jeśli chodzi o modę i dla mnie pięcioletni sweter, w komputerowe wzorki, nie jest jakimś szczególnym nietaktem w towarzystwie, co nie oznacza, że z tym ‘inwalidztwem’ nie walczę. Staram się. Staram się zwracać uwagę jak wyglądam i pod czujnym okiem Słońca wyjść na ludzi, ale nie będę kłamał. Jeszcze nie do końca wyrobiłem w sobie odruch codziennego porannego stanięcia przed lustrem celem ocenienia swojego wyglądu.

Metroseksualny to nie ja. I nie oszukujmy się pewnie nigdy nie będę. Obecnie zależy mi już tylko na tym, żeby pozbyć się ubraniowych nawyków neandertalczyka.

KKDK

totylko_ja
– Poruszyłaś temat rzekę. Kwestia moich zmian i to czy jestem w stanie wyciągnąć wnioski ze swojego zachowania to bardzo delikatna i powiedziałbym drażliwa kwestia między mną s Słońcem. Prawdę mówiąc Słońce ma jak najgorsze zdanie na ten temat. To, że ja zdaję sobie z ze swoich błędów sprawę to jeszcze o niczym nie świadczy. Chodzi o to, że dostrzegam te błędy, zwłaszcza jak są mi wypomniane w twarz, jeśli zaś chodzi o wyciąganie wniosków to tutaj leżę na całego. Zauważyć swój błąd może każdy, wyciągnąć z niego wnioski to już zarezerwowane jest dla największych twardzieli.
Jest jeszcze jeden problem ze mną. Ja cholernie szybko obrastam w piórka. Słońce zdenerwuje się na mnie, wytknie mi błędy, po czym przez parę dni jest ok. Kilka dni względnego spokoju a później spowrotem wracam do starych nawyków. Ktoś powie ok to niech Słońce wytyka Ci błędy co parę dni, tylko czy tędy droga? Pewnie jeszcze kiedyś poruszę ten temat i to na pewno będzie dłuuuuuugi wpis i na sto procent nie będzie zabawny.

sobota, 1 października 2005

Bieg niezgody

Wczoraj kładąc się zapowiedziałem Słońcu, że wstaję rano o 5:30 i idę biegać. Jęk niezgody, jaki Słońce wydało, podpowiedział mojej detektywistycznej duszy, że tak ranna pobudka nie przejdzie. Jeszcze próbowałem przekonać Ją i dyskutować przez chwilę, ale w sumie łatwo poległem. Jakby nie było budzik tak samo obudzi mnie jak i Słońce i nie ma powodu, żeby odbierać jej pół godziny snu.

Pomyślałem wtedy, że wstanę normalnie, o 6:00 kiedy włącza się radio budząc nas do pracy i zamiast 15 minut wylegiwania jeszcze w łóżku i 'dochodzenia' do siebie wstanę i przebiegnę się. Tak przynajmniej miało być w teorii.
W praktyce wyszło tak, że obudziłem się o 5:11 i już nie bardzo mogłem usnąć. Tu znowu pomyślałem, że skoro już jestem obudzony to poczekam pod kołderką 20 minut i wstanę. No i tak zrobiłem, a przynajmniej chciałem zrobić. Słońce obudziło się, kiedy wstawałem i myśląc, że zrobiłem to specjalnie i nie wyłączyłem, tak jak zapewniałem, budzika poprzedniego dnia obraziło się na mnie.
Tymczasem ja pomyślałem, że to Ona nie ma racji, bo budzika przecież nie było a wstałem sam z siebie i po cichutku chciałem wyjść. Koniec końców zły na wszystko położyłem się znowu i pół godziny przeczekałem w łóżku czekając aż włączy się radio i normalnie już wstanę. Pół godziny leżałem i wkurzałem się a spirala zdenerwowania coraz bardziej mnie zaślepiała tak, że nie byłem już w stanie logicznie myśleć ani tym bardziej spojrzeć na sprawę z innej niż moja strony (Słońce cały czas zwraca mi na to uwagę, i powtarza że nie umiem myśleć o innych tylko ja Ja JA).
Punktualnie 6:00 wstałem i zły na wszystko wyszedłem biegać.

Tego ranka nie odezwaliśmy się już do siebie a ja, kiedy zwoje mózgowe zaczęły już normalnie funkcjonować, skojarzyłem swoją głupotę i około południa przeprosiłem Słońce. Wieczorem poszliśmy na randkę, chociaż wyjście do pizzeri trudno nazwać randką, i zakopaliśmy topór wojenny.
Tylko, że jest jeszcze jeden problem. O ile rozmawiamy już ze sobą normalnie to nadal nie jestem przekonany, czy Słońce nie gniewa się już na mnie. Wczoraj powiedziała, że skoro ja nic nie robię to i Ona ma wszystko w nosie i nie będzie sprzątać mieszkania. Tylko Ona sprząta a ja do niczego ręki nie przyłożę tylko komputer i komputer. Wiem, że jeśli szybko czegoś nie zrobię w końcu Słońce wybuchnie i wykrzyczy mi to w twarz.

Dzisiaj jestem w pracy, a wieczorem idziemy na imprezę. Jutro niedziela i nie powinno się pracować, ale zamienię się w ‘kurę domową’ i ruszę tyłek, żeby coś zrobić. Jakby nie było kolejny raz Słońce ma rację.

Chce być dobrym narzeczonym, mężem, ojcem tylko, dlaczego mi to nie wychodzi? Dlaczego jestem ślepy na innych?

Podpisano EGOCENTRYK.


KKDK – (czyli Krótki Komentarz Do Komentarzy)

totylko_ja, Chaos Angel – Witam nowych członków – sympatyków:)

Ava – coraz rzadziej masz czas? Skąd ja to znam?:)

my_space – skoro już tak o zdrowiu mówisz to skojarzyło mi się. Fajne jest jak biegnę rano i mijam ludzi o ‘szarych’ twarzach z papierosem w ręku. Ich spojrzenie mówi wszystko...WARIAT:)

czwartek, 29 września 2005

Sposób

Słońce moje znalazło na mnie sposób. Podejrzewam, że już nieraz go stosowała, ale chyba podchodziła mnie tak sprytnie, że nawet tego nie zauważałem.

Zaczęło się od tego, że twardo postanowiłem biegać. Codziennie rano wstaję i ruszam w trasę. (W tym miejscu zatrzymajmy się na chwilę celem wyjaśnienia pojęć z poprzedniego zdania).

codziennie – znaczy od czterech dni:)
rano – oznacza niepotrzebną pobudkę o 5:30, po czym kładę się spać, niezdolny do wstania z łóżka, i razem ze Słońcem wychodzimy. Ona do pracy ja do biegania.
w trasę – oznacza 15 minut lekkiego truchtu w wolnym tempie. W sumie nie więcej jak 2 kilometry:).

Postanowiłem podejść do sprawy fachowo. Na stronach internetowych poświęconych treningu biegaczy wyczytałem, że oprócz biegania, niezmiernie ważna jest regeneracja, odpoczynek, rozciąganie, odpowiednia dieta itd. Z racji, że po trzech dniach miałem już spore zakwasy w nogach na czwarty dzień (dzisiaj) postanowiłem, że odpocznę i nie będę biegał. Powiedziałem o tym Słońcu, które od razu mnie skrytykowało mówiąc, że nie mam racji i że skończy się tak jak zawsze, czyli na ‘słomianym zapale’.
No i tknęło mnie. Teraz to się autentycznie zdenerwowałem i zawziąłem. Teraz nie biegam już tylko dla zdrowia, ale po to żeby sobie i Słoneczku coś udowodnić.

Za karę, na złość Słońcu będę biegał i ćwiczył. A za rok startuję w maratonie.

I to właśnie jest Jej sposób na mnie: wsiąść mi na ambicję:). Niezła jest, co nie?

KKDK

InnaM
– dzięki za kciuki:)

www.loris.prv.pl - fajnie, że Ci się podoba. Wogóle to w tym miejscu chciałbym wszystkim podziękować za wszystkie wpisy i te miłe jak od większości z Was, i te mniej miłe jak na przykład swego czasu od wrednej:). Swoją drogą to dawno już nie było od Niej wpisu, pewnie przestała czytać...

środa, 28 września 2005

Operacja 'Pompka'

Nareszcie jakaś dobra wiadomość. Tak prawdę mówiąc to najlepsza z możliwych. Słońce nie jest nosicielką wirusa a to oznacza, że możemy nareszcie rozpocząć akcję ‘pompowania brzuszka’.
Teraz piszę już z lekkim sercem, bo wyniki są potwierdzone przez lekarza i lekarz dał nam zielone światło w staraniach o dzidzię, tak więc starania czas rozpocząć:)

W zasadzie mógłbym pisać o innych rzeczach, w końcu sporo się wydarzyło od ostatniego wpisu, ale nie będę. Niech ten wpis zostanie tylko dla tej jednej jedynej wiadomości.

NAJWAŻNIEJSZEJ wiadomości:)

środa, 21 września 2005

Przytyć!

Słońce spojrzało dziś rano na mnie krytycznym wzrokiem i stwierdziło, że powinienem przytyć. Zadanie może okazać się nieco trudne, bo powinienem przytyć jedynie w tyłku i w plecach. (Zna ktoś może jakąś dietę, po której tyje się tylko w wyżej wymienionych miejscach?)
Odpowiedziałem, że może na siłownię pójdę a Ona na to, że tą siłownią to już ją trzy lata straszę i nic.
.
.
.
Czas pomyśleć o siłowni...
Tym bardziej, że teraz powinienem mieć więcej czasu z racji tego, że wczoraj zdałem ostatni egzamin na uczelni.
Już nigdy w życiu nie będę musiał zdawać, egzaminu na studiach :).

poniedziałek, 19 września 2005

Agitacja przedwyborcza

No to ksiądz trochę przesadził.
W niedzielę jak zazwyczaj wybraliśmy się ze Słońcem do kościoła. Osobiście nie lubimy naszego księdza, który nic tylko straszy ogniem piekielnym i wiecznym potępieniem, a każdego myślącego inaczej krytykuje ile może. Tym razem na mszy, zamiast kazania, zafundowano nam wiec wyborczy nie wskazując co prawda bezpośrednio na konkretną partię, na którą ‘należy’ głosować, niemniej, po kazaniu, żadnych wątpliwości nie miałem, która partia jest cacy, a która be.

A ksiądz gromił wiernych mniej więcej tak:

- Kiedy osiem lat temu naród wybrał oprawców, którzy przez pięćdziesiąt lat, kradli, mordowali i oszukiwali to przecierałem oczy ze zdziwienia. Kiedy cztery lata później znowu zostali wybrani obiecując ludziom mieszkania, na które przecież trzeba zapracować, przecierałem oczy ze WŚĆEKŁOŚCI!!! Czy mój NARÓD to sami idioci? Czy tym razem też zagłosują na masonów, komunistów?

I w takim tonie przez dwadzieścia minut. Przyznam się, że nie wszystkiego rozumiałem. Przykładowo o co chodziło z tymi mieszkaniami. Przecież wiadomo, że na mieszkanie trzeba zapracować, a może ksiądz, przyzwyczajony do tego, że dostaje pieniądze od wiernych i nie musi normalnie pracować, chciałby, żeby każdy dostał mieszkanie za darmo? Myślę, że z powodzeniem mógłby część ‘pałacu’, w którym mieszka przeznaczyć na mieszkanie dla kilku rodzin, no bo czemużby nie? Czy księdzu przystoi nazywać ludzi ‘idiotami’?
Ja jestem idiotą, bo głosowałem niestety na SLD i podobnie jak na partiach prawicowych wcześniej, zawiodłem się.

W tym roku nie głosuję bo nie chcę się ponownie zawieść. Nie będę miał pretensji do nikogo, po prostu postaram się żyć normalnie w nienormalnym państwie i polepszyć sobie i Słońcu byt.

Wracając do księdza jeszcze to zastanawiam się, co by na to kazanie nasz Papież powiedział? Czy byłby szczęśliwy z tego, że z ambony rozsiewana jest nienawiść do wszystkiego co ‘niekościelne’?

Część ludzi wyszło w trakcie kazania (jednostki), my zostaliśmy, chociaż też zastanawialiśmy się czy nie wyjść. Ciekawe było to, że po skończonej 'agitacji' wszystkie stare babki i dziadkowie nagrodzili księdza brawami. Pierwszy raz taką akcję widziałem, że ksiądz dostaje brawa.
Wniosek: szerzysz zawiść i nienawiść wśród ludzi, dostajesz poklask.

P.S. ale i tak mam to wszystko w nosie. Słońce idzie jutro na badania cytomegalii i obecnie tylko to się liczy. Naprawdę reszta jest całkowicie nieważna. Trzymamy kciuki, żeby było ok.

KKDK

Korzenna
– może i dobrze, że pokazują wojnę tyle, że przez to ‘dosłowne’ pokazywanie ludzie przyzwyczajają się do widoku krwi, rozerwanych ciał, nieszczęścia i moim zdaniem przez to stają się mniej ludzcy. Mniej skłonni do pomocy.
Oczywiście, że trzeba pokazywać wszystko, ale oglądając dzienniki dochodzę do wniosku, że na świecie nie dzieje się nic dobrego. Tylko tragedie. Poza tym nie potrafię zrozumieć tego, że dziennikarze ‘żerują’ na ludzkim nieszczęściu. Niedawno widziałem reportaż z wypadku gdzie zginęło 4 młodych ludzi. Dziennikarz tefałenu jeszcze przy wraku samochodu wypytywał matkę jednej z ofiar. Widać było, że kobieta jest w szoku, widać też było, że diennikarzyna aż kipiał z dumy prawdopodobnie już widząc premię za ‘świetny’ materiał. I to jest moim zdaniem chore, tak samo jak chore jest emitowanie takiego materiału ku uciesze gawiedzi.

o_t_e – jakby co to będę miał niebieską bluzę. Szukaj ludzi w niebieskich bluzach jedną z nich będę ja:)

InnaM - utrata majątku faktycznie potrafi nauczyć człowieka tylko co to za nauka? Chyba lepsza nauką było by po utracie całego dobytku spotkać się z pomocą innych ludzi pomagających go odbudować. To dopiero byłaby nauka:) (Utopia).

Ava – a może to człowiek daje ostre lekcje Bogu? Zamiast być wdzięcznym, za życie, za świat, za stworzenie nas, uczy Boga nienawiści, nietolerancji i niszczenia?

czwartek, 15 września 2005

Bóg zły, Bóg dobry.

KKDK

InnaM
- faktycznie takie myślenie może nasunąć podobne przypuszczenia. Bóg, zły, karzący narody, ludność niewierną. Tylko czy Bóg może być tylko dobry?
W średniowieczu, na przykład, generalnie panowało pojecie Boga karzącego i surowego. Później Bóg przeobraził się w oczach ludzi do istoty nieskończenie dobrej i wyrozumiałej. Myślę, że obecnie panuje przekonanie, że wszelkie grzechy jakie popełniamy są 'do wybaczenia' i nie ma w tym nic złego. Tak jak z małymi dziećmi, które sprawdzają wytrzymałość rodziców, człowiek popełnia coraz większe grzechy i czeka na 'reakcję' Boga. (Coś na zasadzie: 'Aha. Zgrzeszyłem, kara mnie nie spotkała, to może następnym razem spróbuje zgrzeszyć trochę bardziej i zobaczymy co będzie').

A ja myślę, że Bóg jest i dobry i zły. Jest sprawiedliwy. Każdy ma wolny wybór jak postępuje i co robi, każdy może decydować którą 'ścieżką życia' podąży. Bóg dał nam 'narzędzie' w postaci otaczającego nas świata. Jak go wykorzystamy zależy od nas. Po prostu pewnego dnia przyjdzie i nas z tego rozliczy. Każdy zostanie sprawiedliwie osądzony.

InnaM. Czy Bóg już teraz karze ludność w postaci huraganów, powodzi, tsunami, terroryzmu, suszy itd.? Nie wiem. Mam nadzieję, że nie, że wszystko się uspokoi i że ludzie będą mogli w spokoju cieszyć się życiem. Tyle, że jak jest za spokojnie to zawsze zdarzy się jakiś idiota, który w myśl jakiś chorych idei rozpocznie wojnę z sąsiadem.

Na koniec jeszcze jedna mała dygresja. Spójrzcie na jakikolwiek dziennik w telewizji. Jak nie pokażą, wojny, ofiar, trupów, nieszczęścia i tym podobnych to dziennik jest 'zmarnowany' i nie ciekawy. Sprawdźcie dzisiaj w telewizji ile usłyszycie 'dobrych' newsów a ile przygnębiających i dołujących:).

środa, 14 września 2005

Polska 'złota' jesień'

Piękna pogoda w Polsce i patrząc na te huragany na świecie aż wierzyć się nie chce, że takie coś jest możliwe. Zastanawiałem się rano, dlaczego tak się dzieje i tak sobie pomyślałem:

Polska jak wiadomo jest krajem katolickim z głęboko zakorzenioną wiarą (na pewno bardziej niż w pozostałej części Europy czy świata). Po śmierci Jana Pawła II nasza wiara była szczególnie widoczna na ulicach, kiedy wszyscy jednoczyli się w modlitwie i żalu. Może to właśnie spodobało się Bogu? Może ta wspólna modlitwa i w wielu przypadkach ‘odnowienie’ wiary było Mu tak miłe, że teraz daje nam piękną Polską złotą jesień, podczas gdy dookoła huragany, powodzie i inne nieszczęścia.

Podoba mi się ta myśl. Myśl, że ‘Polska jest lepsza i bardziej umiłowana’, tyle, że to niebezpieczna myśl, bo prowadzi do pychy a to już na pewno Bogu się nie podoba.

KKDK

Ava
- Żałuję, że nie zdążyłem przeczytać Twojego komentarza przed Słońcem. Słońce już czytając wpis złapało się za głowę, a po przeczytaniu Twojego wpisu najzwyczajniej w świecie zaczęło się ze mnie wyśmiewać. Ze mnie i z mojej ortografii. (Niestety nawet WORD nie uchronił mnie przed tym błędem). WSTYD.

piątek, 9 września 2005

Wyniki

Lekarz zinterpretował wyniki. Wyszło z tego, że Słońce może ale nie musi być nosicielem wirusa. Teraz Słońce zrobi kolejne badanie określające czy jest nosicielką czy nie. Jeśli okaże się że nie wtedy bez obaw możemy przystąpić do 'starań' o dziecko. Jeśli okaże się że jest wtedy mamy dwie możliwości. Albo nie leczymy i czekamy dwa miesiące po czym znowu trzeba zrobić badania czy już jest dobrze czy dalej wirus jest. Albo wybieramy leczenie, które do najtańszych nie należy (2000-3000 PL).
Generalnie postanowiliśmy tak, że Słońce zrobi teraz badania i później, jeśli okaże się, że trzeba leczyć to leczymy a nie czekamy dwa miesiące, bo po tym może okazać się że dalej wirus nadal jest, i dwa miesiące w plecy.
Mam nadzieję, że badanie wyjdzie pozytywnie i nie ze względu na to, że żal mi pieniędzy, bo w staraniach o dzidzię ze Słońcem mogę wydać wszystko co mamy żeby tylko się udało. Problem w tym, że Słońce naprawdę ciężko znosi wszelkie niepowodzenia i przeciwności, jakie stają nam na drodze.
Z drugiej strony jak ma to znosić. Tak bardzo chcemy tego dziecka i ciągle coś staje na przeszkodzie.

Wierzę, że już niedługo nam się uda a wtedy będziemy najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem:).

Wczoraj byliśmy w EXPANDERZE co by sprawdzić na co nas stać jeśli chodzi o zakup mieszkania. No więc możemy mieć kredyt na 200000 PLN na 30 lat. Teraz zaczynamy szukać mieszkania. Przy tak oszałamiającej kwocie, w betonowcu, w którym mieszkamy stać nas będzie na czterdziesto metrowe mieszkanie. (maksymalnie czterdzieści pięć metrów). Mało? Wiadomo, że chcielibyśmy większe ale myślę, że najważniejsze jest to, żeby mieć już swój własny kont (nawet jeśli spłacany przez 30 lat), do którego zawsze można wrócić.

KKDK.

InnaM
– Dostało mi się trochę za Twój komentarz. Słońce napisało, że masz rację, i że chciała być sama, a jakby nie chciała to by mi o tym powiedziała, lub napisała smsa. Generalnie nadopiekuńczy jestem i chyba za bardzo myślę, że sama moja obecność może poprawić Słońcu humor.

alexbluessy – Nie jestem przekonany czy Bóg jest takim ‘szachistą’. Wole myśleć, że Bóg dał nam świat, możliwości i wolną wolę. Nie wystawia nas na próby tylko patrzy, co my zrobimy z jego dziełem. Kiedyś przyjdzie i nas z tego rozliczy.

Ava, Marylinka – Dzięki za kciuki i za ciepłe słowa :).

P.S. - Na koniec polecam link w 'strefie Humoru' :). Mieliśmy ze Słońcem niezły ubaw.

wtorek, 6 września 2005

Nie wypowiedziane słowa :(

Sprawdźcie wpis na blogu Słoneczka (obok). Powstał wczoraj.
Wczoraj też Słońce odebrało wyniki i sama szukała na Internecie ich interpretacji. A ja, bawiłem się na pracowniczym piwie. Znowu w chwili, kiedy byłem potrzebny nie było mnie przy niej. Zresztą znając moje możliwości w pomocy i wsparciu w trudnych chwilach pewnie bym tylko przeszkadzał.
Szlag mnie trafia, że nie umiem w trudnych chwilach wspierać Słońca i mówić tak, żeby ją podnieść na duchu.
Dziś rano, kiedy wstaliśmy czułem, że oboje chcemy o tym mówić. Słońce powiedziało jedynie, że wyniki są złe a ja, że trzeba poczekać teraz do wizyty u lekarza, czyli do jutra. Tyle, że to ZA MAŁO!!!. Zbyt ważny i poważny temat, żeby skwitować go i zamknąć jednym zdaniem.

Teraz po południu zadzwoniłem do Słońca. To, czego rano nie powiedzieliśmy poruszyłem przez słuchawkę i na ile można, w pracy, porozmawialiśmy o tym.
No cóż, w zasadzie nic się nie zmieniło, na chwilę obecną nie pozostaje nam nic innego jak czekać na interpretację wyników przez lekarza. Wogóle cała ta cytomegalia to skomplikowana i trudna sprawa, nie wiem co powie lekarz, mogę jedynie mieć nadzieję, że mimo wszystko będzie dobrze, i nie będziemy musieli już czekać na 'przyjście' naszego dzidziusia.

Boże spraw proszę żeby tak było, żebyśmy nie musieli czekać.

niedziela, 4 września 2005

Żądło

Udało się:) 24.09.2005 idziemy ze Słońcem na koncert Stinga !!!
Każdy ma szanse iść, trzeba tylko mieć telefon w sieci Idea i być jednym z 3000 pierwszych osób, które każdego dnia wyślą smsa.
Proste, jednak w tym miejscu dam małą podpowiedź. Wczoraj wysłałem sms o godzinie 00.01 a to był pierwszy dzień konkursu jeszcze mało rozpropagowanego. Koleżanka Słońca (Agnieszka), która była wtedy z nami wysłała sms o 00.15 i dostała odpowiedź, że już za późno i żeby spróbowała następnego dnia. (Najlepiej chyba przygotować sobie wcześniej smsa i wysyłać jak tylko wybije północ:)
No cóż kto pierwszy ten lepszy. Nam się udało strasznie się z tego cieszymy. 'Postingujemy' sobie trochę ze Słońcem:).

I na koniec mały ranking. Z piosenek Stinga najbardziej podoba mi się 'Desert rose'. A wam?

wtorek, 23 sierpnia 2005

Początek

Miałem napisać o zdrowiu i wynikach badań ale powstrzymam się, bo byłoby to zawodzenie starego tetryka i w sumie nic ciekawego. Powiem tylko, że wyniki HBSu są dobre tak jak się spodziewałem, wyniki nasienia są niedobre tak jak się nie spodziewałem. Okazuje się, że dużo moich plemników ma wady budowy i należy się skonsultować z lekarzem i leczyć. Czyli czeka mnie kolejna wizyta u androloga, macanie jajek i 'przyjacielska' pogawędka. Oprócz tego od zeszłego czwartku jestem lżejszy o jednego zęba, którego musiałem wyrwać bo spuchłem i bolało jak jasny gwint. Jeszcze tylko badania wzroku, które niestety wypadają jutro. Piszę 'niestety', bo jutro też przypada rocznica naszego poznania się i umowna data, od której liczymy ile już ja i Słońce ze sobą wytrzymaliśmy. Umowna bo z tym poznaniem się to nie do końca tak łatwo da się określić.

Razem ze Słońcem studiowaliśmy na jednej uczelni z tym, że na różnych tokach tak więc na zajęciach się nie widzieliśmy. Muszę powiedzieć, że z widzenia kojarzę Słoneczko moje jako, że ładna dziewczyna jest i podobała mi się (i dalej mi się podoba:). Słońce natomiast twierdzi, z rozbrajająca szczerością, że mnie wogóle nie kojarzy. NIC. Tak jakby mnie wogóle nie było (aż dziw bierze, że nie kojarzy takiego przystojniaka jak ja:).
Po studiach, które ukończyłem z opóźnieniem, przyjechałem do betonowego miasta, a Słońce pojechało kontynuować naukę do wspaniałego Krakowa. Tutaj nasze drogi całkowicie się rozeszły i raczej nic nie wskazywało na to, że jeszcze kiedykolwiek się zejdą. Żyłem sobie spokojnie w wynajmowanej kawalerce z dwoma kolegami ze studiów (jeden to nawet z czasów podstawówki jeszcze) i szczęśliwy z posiadanej pracy egzystowałem na poziomie małego robaka, który dzień za dniem powtarza te same czynności:

1. wstać,
2. higiena,
3. śniadanie,
4. praca,
5. powrót,
6. obiad,
7. czas wolny,
8. kolacja,
9. piwo,
10. spać,
11. wróć do linii 1.

I tak sobie żyliśmy w tej naszej 'męskiej komunie', aż pewnego dnia przyjechał Rafał (kolejny kolega ze studiów) z dziewczyną na imprezę. Zdziwiłem się jak zobaczyłem, że dziewczyną tą było Słoneczko kochane, obecnie moje:). Co prawda Słońce twierdzi, że nie była 'dziewczyną' Rafała tylko 'koleżanką', ale z relacji samego Rafała wynika coś zupełnie odwrotnego.
Dziewczyna czy nie, spodobała mi się. Poszliśmy potańczyć, napić się piwa i kulturalnie spędzić czas całą banda jaka wtedy była (zabawne jest to, że nie pamiętam już dokładnie kto był a kto nie, no ale to nieważne). Rafał dosyć szybko się spił i położył głowę na stole, a ja z racji tego, że tancerz urodzony jestem no cóż, poprosiłem Słońce do tańca (niektórzy 'zazdrośni ludzie' twierdzą, że jestem tak dobrym tancerzem, że mi muzyka w tańcu wogóle nie przeszkadza, ale jak już pisałem to są zazdrośniki i nie należy im wierzyć).
Jestem przekonany, że oczarowałem wtedy Słońce swoim 'krokiem' tanecznym, z którego teraz nie raz się śmieje i często go małpuje umyślnie zmieniając i karykaturując.
Impreza się skończyła a mi udało się jedynie wymienić emailami i numerami telefonów ze Słońcem. Zresztą i tak nie 'podchodziłem' jej jeszcze wtedy, gdyż jak pamiętacie w moich oczach była 'dziewczyną' Rafała a dziewczyn innych facetów się nie podrywa.
Wymieniliśmy parę emailii i chyba smsów i na tym koniec mojej i Słońca znajomości. Na rok.
Po roku Rafał zadzwonił do mnie i powiedział, że jego 'koleżanka' zaprosiła go na wesele, na które się wybierała ale on nie może iść i czy może jej dać kontakt do mnie i czy ja z Nią pójdę. Nie powiedział o kogo chodzi a i ja nie skojarzyłem za bardzo bo to już rok jak się nie widzieliśmy a wcześniejsze nasze kontakty ograniczały się do jednej imprezy i paru spojrzeń na uczelni. Z racji, że wolny byłem, jak i wizja zabawy była mi miła zgodziłem się no bo czemużby nie. Następnego dnia Słońce zadzwoniło do mnie i wyraźnie słyszałem to w jej głosie, że była wystraszona:) (tutaj pewnie się ze mną nie zgodzi), a nawet jeśli nie wystraszona to przynajmniej skrępowana. Umówiliśmy się wstępnie, że odbiorę ją z dworca w Kielcach, później pojedziemy do mnie a później na wesele. No i poszedłem na dworzec, wiedziałem już dobrze na kogo czekam, a że już wtedy mi 'zależało' kupiłem kwiatka i czekałem. W zasadzie na dworzec to nie poszedłem, a pojechałem a jeszcze ściślej to podwoził mnie kolega, swoim sfatygowanym maluchem. Kolega jechał gdzieś tam (chyba do ojca) i po drodze mnie zabrał. Do ojca nie dojechał, bo po drodze na rondzie zaliczyliśmy stłuczkę a dokładniej mówiąc, to wjechaliśmy w tył jakiemuś samochodowi.
Kiepsko było, tu kolega w opałach i należałoby zostać przynajmniej z nim, tam Słońce już niedługo ma przyjechać a ja jeszcze kwiatka nie kupiłem. Oj kiepściunio było ale Maciek kazał mi iść, mówiąc, że sobie poradzi, a mi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Dobiegłem do dworca, szczęśliwie przy dworcach zawsze są jakieś kwiaciarnie, i już 'uzbrojony' w różę czekałem na autobus. Chwilę później przyjechał, Słońce wysiadło a mnie 'trafiło', i wtedy to już naprawdę zaczęło mi zależeć (zależało mi tak, że już na weselu podjąłem 'zapaśnicze' kroki celem zdobycia Słońca ale to juz opowieść na inny dzień:).
I tak jest do dzisiaj. Rano, wieczorem, na spacerze, przed telewizorem, w łóżku, na spacerze, w kinie, u znajomych... Wystarczy, że Słońce jest koło mnie a lepiej się czuje. Spokojny taki.

To szczęście chyba jest:)

P.S. Później już dowiedziałem się, że zanim Słońce zadzwoniło do mnie to wcześniej, próbowała umówić się na to wesele z trzema czy czterema innymi facetami. Hmm... no cóż nie czuje się 'piąty'. Raczej odbieram to jako 'znak' opatrzności:)

KKDK

InnaM
- Też raz miałem sen, w którym wiedziałem że śnie i że to tylko sen. Śmieszne uczucie to było:)

środa, 17 sierpnia 2005

SUDOKU i inne...

Dostałem uspokajającego smsa od brata. Spędzają spokojnie wczasy, gdzie jest ciepło i widoki piękne. Szkrab całymi dniami bawi się na plaży i niczym się nie przejmuje. Zazdroszczę mu tego:).

Ze Słońcem mamy ostatnio nową manię. Nazywa się Suji wa dokushin ni kagiru w skrócie SUDOKU. W wolnym tłumaczeniu oznacza to 'Liczby muszą trwać w celibacie'. Generalnie na necie znajdziecie setki stron poświęconym SUDOKU tak więc nie będę przynudzał:)

Tylko uważajcie bo wciąga:).

A jutro opiszę wyniki jakie odebrałem (jak nie zapomnę). Jedne dobre:) drugie nie za bardzo:(.

Koszmar

Cholernie nie lubię realizmu, jaki towarzyszy snom. Zwłaszcza, jeśli śni mi się jakiś koszmar. Dzisiaj na przykład o 2.30 obudziłem się ze strachu przed tym co mnie nawiedziło we śnie.
Brat mój obecnie z żoną i Szkrabem są w Chorwacji na wczasach, a mi przyśniło się, że mieli wypadek samochodowy, bratowa zginęła na miejscu, brat został sparaliżowany a Szkrab poobijany. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że widziałem to wszystko jak na dłoni i odczuwałem emocje jakie towarzyszyły by mi w realnym świecie w takiej sytuacji. Szkrab nie mógł się wydostać z fotelika i przez parę godzin musiał patrzeć na nieżywą mamę i charczącego, sparaliżowanego tatę. Mogłem tylko patrzeć na biedne dziecko i widzieć jak nieporadnie próbuje się wydostać. Wiem że to tylko sen i nic takiego nie miało miejsca, za cholerę jednak nie mogłem się uspokoić. Do czwartej leżałem na łóżku nie mogąc usnąć. Jeszcze teraz mnie to denerwuje i nie bardzo mogę o tym pisać.
Wysłałem smsa do brata, tak, żeby zapytać jak spędzają wczasy? Czekam na odpowiedź i chociaż wiem, że jest ok (zdrowy rozsądek tak podpowiada) to niepokój jakiś pozostaje.

Takich snów nie lubię, a przeważnie jak śni mi się coś miłego to zapominam. Chciałbym mieć tak jak Słońce, które pamięta większość swoich snów, i tych dobrych i tych złych.

czwartek, 11 sierpnia 2005

HBS

W tym tygodniu z racji tego, że pracuję od 14:00 postanowiłem rankami pozałatwiać kilka zaległych spraw związanych ze zdrowiem i zaległymi badaniami. Przede wszystkim wiszące od pół roku badania wzroku poza tym HBS no i 'onanizm naukowy' czyli kolejne badanie nasienia. Zacząłem właśnie od nasienia. Na recepcji jak zwykle tłok, tak więc oprócz mnie i lekarki o badaniu dowiedziało się kilka postronnych osób. W tym samym przytulnym gabinecie te same gazetki, nieco bardziej wymiętolone, to samo biurko, leżanka, krzesło i prześwitująca słomianka zakrywająca okno. Klimaty znane, tak więc nie zastanawiając się przystąpiłem do 'zbiórki' mojej połowy naszego dzidziusia. Musze przyznać, że byłem pod niejaką presją, ponieważ na biurku oprócz wspomagających gazetek były już dwie inne próbki badających się przede mną osób. (Pomijam tutaj fakt, 'profesjonalizmu' lecznicy, w której się badałem. Na próbkach jak wół były nazwiska osób. Nie sądzę, żeby byli szczęśliwi z faktu, że osoba całkowicie postronna dowiedziała się, że ONI tutaj byli:). Z racji ochrony danych osobowych w tym blogu nie będę tych panów wymieniał). Presja jaką czułem wiązała się z tym, że no cóż... widziałem ich próbki, ich możliwości i po prostu NIE MOGŁEM być gorszy. Na szczęście nie byłem.
Koniec, końców dopełniłem dzieła i wyszedłem z pokoju. Tym razem jednak nie towarzyszyło mi skrępowanie jak ostatnim razem. Badanie jak badanie. Ok trochę dziwne, ale generalnie nic szczególnego, nasienie też trzeba badać, a to że zbiera się je w dość specyficzny sposób to już na to nic nie poradzę. Tak jest po prostu organizm zbudowany. Tak jak ostatnim razem oddaliłem się w pośpiechu i niemalże zażenowaniu, tak teraz spokojnie wyszedłem, bez pośpiechu i bez nerwów. Widać doświadczenie robi swoje.

Następnie przyszła pora na HBS czyli inaczej mówiąc badanie mojego wirusa żółtaczki, którego jestem nosicielem, i z którym chcąc nie chcąc muszę żyć.
Pamiętam moment, kiedy się o nim dowiedziałem a było to niezbyt przyjemne.
Postanowiłem kiedyś z kolegą w imię dobra ludzkości oddać dobrowolnie krew. Samo oddanie krwi przebiegło bez problemu, klika minut 'dojenia' i już. Po oddaniu krwi, mimo że byłem po dużym śniadaniu poczułem się jakbym nic nie jadł od paru dni. Po prostu kolosalny głód. Na szczęście dostaliśmy talony na obiad i po 10 tabliczek czekolady na głowę. Jakoś tak trzy miesiące trzeba odczekać przed następnym oddaniem krwi i tak odczekaliśmy. Poszliśmy kolejny raz i tutaj na rejestracji pielęgniarka lekko mnie ścięła z nóg zadając pytanie:

- Czy pan nie dostał listu od nas?
- Jakiego listu? (zapytałem już nieco zaniepokojony)
- No nie może pan oddawać krwi. Zaraz lekarz z panem porozmawia.
- (zbladłem chyba, bo pani dalej mówiła)
- Proszę się nie niepokoić lekarz zaraz z panem porozmawia.

No tak, ja mam się nie niepokoić po czymś takim. Co miałem zrobić? usiadłem na stołeczku i czekałem a kolejka chętnych do okienka jakoś tak dziwnie odsunęła się nieco ode mnie. Oj miałem wtedy 'gonitwę myśli'.
Co się dzieje i dlaczego nie chcą mi pobrać krwi?
Jaki list ze stacji krwiodawstwa i dlaczego nikt nie chce mi nic powiedzieć?
Myślałem, że mam HIV lub AIDS, no bo w sumie dlaczego mieli by mi nie pobrać krwi, tym bardziej, że oddaje im krew dobrowolnie. W związku z najczarniejszym scenariuszem, bałem się, czy Słońce moje jest wolne od tego badziewa. Cholera niezłego stracha wtedy miałem. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie ma takiej możliwości, a życie seksualne jakie prowadziłem uniemożliwia złapanie tego wirusa tyle, że 'zdrowy rozsądek' nie był w stanie w tym momencie dojść do głosu. Byłem już wtedy ze Słońcem i tylko z nim, obydwie wcześniejsze dziewczyny raczej nie mogły być zarażone, chociaż jak tak siedziałem to i takie scenariusze przelatywały mi przez głowę. Mogło być tak, że zaraziłem się od jednej z nich, i nieświadomy żyłem sobie z nim a wirus cierpliwie rozwijał się w moim organizmie. W tym scenariuszu zachodziło prawdopodobieństwo, że zaraziłem moje kochane Słoneczko. Była jeszcze jedna myśl. Myśl, że to Słoneczko ma HIV a ja zaraziłem się od niej. Jest to jedyna myśl z tych nieszczęsnych trzydziestu minut, której się wstydzę. Wstyd mi, że tak pomyślałem i że wogóle taka możliwość pojawiła się w mojej głowie.

W końcu przeszła lekarka i zaprosiła mnie do gabinetu. Bez ogródek oświadczyła, że dawcą nie będę mógł być nigdy i moja krew została komisyjnie zniszczona. (Tak jakby mnie to interesowało czy moja krew została zniszczona czy nie i czy mi ja teraz oddadzą) Później poinformowała mnie o HBS i o tym, że jestem nosicielem wirusa żółtaczki. I to wszystko. Nie powiedziała nic więcej, dała jeszcze skierowanie do poradni chorób zakaźnych i do podpisania dokument, że o wszystkim się już dowiedziałem i że nie mam więcej pytań. Pytań nie miałem żadnych za to byłem w szoku. Ok już wiedziałem, że nie mam HIV ale stwierdzenie lekarki 'jest pan nosicielem wirusa żółtaczki' nie dawało mi spokoju. Na resztę dnia wziąłem wolne i pojechałem do Słoneczka. (To były jeszcze czasy kiedy mieszkaliśmy w dwóch różnych miastach i spotykaliśmy się weekendami). W pociągu uspokoiłem się nieco, ale jak doszło do momentu kiedy stanąłem twarzą w twarz ze Słońcem nie byłem w stanie nic wykrztusić. Wybełkotałem coś o wirusie, żółtaczce i nosicielstwie po czym autentycznie się rozbeczałem. (wstyd mi jak to pisze, ale normalnie, najnormalniej w świecie płakałem). Teraz będzie trochę pokrętnie ale wtedy myślałem tak:
Ja mam w sobie to badziewie, Słońce moje (wtedy zwane kwiatuszkiem:) jeśli będzie zarażone to znaczy że ją zaraziłem, i to JA będę winny jej choroby.
Jeśli nie będzie zarażone to świetnie, ale z drugiej strony trzeba będzie ograniczyć kontakty do minimum, żeby się nie zaraziła. Szlag mnie trafiał, bałem się i tego, że jest zarażona i tego że nie jest i teraz dla 'bezpieczeństwa' zerwie ze mną. Nie pamiętam już dokładnie ale chyba nawet zaproponowałem, jej coś w tym stylu, że nie powinna być ze mną.

Nie wiem co wtedy myślała, prawdę mówiąc nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale jak zwykle w 'swoim' stylu podeszła do sprawy logicznie. Naprawdę pomogła mi wtedy się uspokoić, dokładnie pytając co mi lekarz powiedział co wiem i generalnie przekonując, żebym nie wpadał w panikę. A ja nie panikowałem dlatego że mam HBSa, ale dlatego że mogę Ją stracić. Wracając do domu w pociągu naprawdę już dobrze się czułem i wiem, że zawdzięczam to właśnie mojemu Słońcu kochanemu, które potrafiło mi pomóc i wesprzeć w tamtej chwili. Wiem że mogę na Nią liczyć i to mnie uspokaja i naprawdę napawa radością. Jestem szczęśliwy, że jest ze mną a nie z nikim innym:). Pewnie się powtórzę ale kocham moje Słoneczko:).

Później wydarzenia potoczyły się w miarę szybko. Pierwsza wizyta w poradni chorób zakaźnych zaowocowała skierowaniem na badania. Z wynikami w ręku po tygodniu udałem się tam ponownie do doktora Szubiakiewicza, którego naprawdę należy chwalić za podejście do pacjenta. Sprawdził wyniki, stwierdził, że nie jest tak, źle i skierował na kolejną serię badań, już bardziej szczegółowych. Kolejny tydzień i już spokojniejszy ponownie do niego poszedłem. Okazuje się, że faktycznie mam pozostałości wirusa w organizmie (jak to stwierdził jest otoczka wirusa ale nie ma jądra odpowiedzialnego za jego rozmnażanie i replikacje. Coś jak samochód bez silnika). Pozostałości te najprawdopodobniej są wynikiem przebytej żółtaczki. Tyle, że żółtaczkę przebyłem w sposób utajony i dlatego wirus siedzi nadal. Jak bym normalnie zachorował, zżółkł i odsiedział 3-4 miesiące w szpitalu to teraz miałbym już przeciwciała i wszystko byłoby ok. Z racji tego, że mój organizm postanowił 'zadziałać' inaczej nosze w sobie niechcianego gościa a raczej miliardy gości bo przecież 'wirusów jak mrówków':). Jak powiedział lekarz do końca życia będę chodził na badania chyba, że jakimś cudem pozbędę się go co może się wydarzyć ale nie musi. Z drugiej strony istnieje u mnie ryzyko i prawdopodobieństwo zachorowania, przykładowo na marskość wątroby, ale ryzyko różnych chorób jest zawsze i w sumie każdemu może się coś przytrafić tak więc nie przejmuję się tym zbytnio. Teraz czekam na wyniki, a 17.08.2005 idę znowu do lekarza.
W zasadzie jestem spokojny, niemniej jakiś tam niepokój jest. Niepokój, czy wyniki będą dobre, tak jak były ostatnio i przedostatnio, czy na przykład pogorszyły się w zastraszający sposób.

I jeszcze jedna rzecz. Najważniejsze jest to, że Słoneczko nie jest zarażone a teraz jest już zaszczepione i bezpieczne. Ważne jest też to, że taka konfiguracja wirusa jaka jest u mnie nie powoduje zarażania innych, tak więc jestem stosunkowo 'bezpiecznym' osobnikiem. Jak powiedział doktor, według prawa polskiego mogę piastować wszelkie stanowiska pracy bez obawy na zarażanie innych. Mogę być opiekunką do dziecka, kucharzem, dyrektorem:) itp. Tylko, że na dyrektora raczej nie mam szans:).

Dobra nie przynudzam już. Pozdrawiam wszystkich czytających. Miało być jeszcze dzisiaj o paru innych rzeczach ale nie mam już siły pisać:)


P.S. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Pomyślcie sobie jak czują się osoby, które mają AIDS i wiedzą, że nie ma dla nich ratunku?

poniedziałek, 8 sierpnia 2005

Urlop

Witam wszystkich ponownie. Na początek pragnę przeprosić za tak długa przerwę. No cóż najpierw urlop później urwanie głowy w pracy no i na dodatek praca magisterska, którą usilnie próbuje napisać.

Tydzień jaki ze Słońcem spędziliśmy w Niemczech i we Francji był świetny. Przede wszystkim pogoda, która dopisała nam idealnie, a wręcz jak dla mnie to nawet trochę za gorąco było. Ale po kolei. Zaczęliśmy od przelotu do Frankfurtu. Przelot pierwszy raz w życiu tak więc i wrażenia niesamowite. Siedząc już na miejscu w samolocie nie czułem się zbyt komfortowo (swoją drogą siedzenia upakowane jak w polskich busach). Odczuwałem jakiś taki niepokój, pomieszany z ciekawością co skutkowało tym, że pociły mi się dłonie i jak Słońce zauważyło spociłem się pod pachą. No cóż pierwszy raz leciałem i tym to sobie tłumaczę, niemniej z nas dwojga tylko ja się denerwowałem a przynajmniej nie umiałem tego ukryć. Na całe szczęście nie miałem 'sensacji' żołądkowych, które zwykle towarzyszą mi w chwilach stresu. Przezornie dzień wcześniej nałykałem się węgla tak, żeby być zabezpieczonym z każdej strony.
Stewardesy rozpoczęły 'taniec', pokazując nam gdzie są wyjścia awaryjne, co robić jak będzie wodowanie albo stracimy szczelność itp. Później szybki start i po paru minutach już wysoko nad chmurami widać było jedynie malutkie plamki oznaczające miasta i wsie gdzieniegdzie przecięte linią rzeki. Generalnie widok piękny co widać na rysunku obok chociaż z pewnością nie oddaje on całości wrażeń (Kliknij na obrazkach aby powiększyć).
Przez całe 90 minut lotu z twarzą 'przyklejoną' do szyby oglądaliśmy widoki. Co prawda mniej więcej w połowie lotu wpadliśmy w turbulencje co nie było zbyt przyjemne, zwłaszcza, że widzieliśmy skrzydło samolotu latające tak, jakby się miało za chwilę urwać. Stewardesy nie były tym faktem szczególnie zaniepokojone tak więc i ja się nieco uspokoiłem, chociaż uczucie latania na wszystkie (dosłownie) strony w samolocie na 11000 metrów do najmilszych nie należy:) Szczęśliwie dolecieliśmy na miejsce co zostało przez pasażerów nagrodzone brawami dla pilota, co jak dla mnie i dla Słońca wiało trochę 'wiochą' no ale ponoć taki zwyczaj.



Dwie godziny oczekiwania na przyjaciółkę Słońca spędziliśmy na obserwacji ludzi na lotnisku. Uzbrojeni w jeden telefon komórkowy z uruchomionym roamingiem i dwoma bez roamingu (całkowicie bezużytecznymi) czekaliśmy cierpliwie aż się zjawi. W końcu przyjechała ze swoim chłopakiem i mogliśmy wybrać się do Heidelbergu a ściślej mówiąc do Plankstadt gdzie mieszkaliśmy. Już na miejscu okazało się, że Monika jest naprawdę dobrze przygotowana na nasz przyjazd.
Sama musiała chodzić do pracy, co nie przeszkodziło jej zorganizować nam czas i wypełnić go do ostatniej chwili. Naprawdę dobrze się dziewczyna przygotowała, mapki, foldery, bilety autobusowe co?, gdzie? i kiedy? mamy robić, wszystko było ustawione. W pierwszy dzień pojechaliśmy do Shwetzingen zwiedzać ogrody i zamek. Sam zamek jest kiepski i nie polecam całą godzinne zwiedzanie można określić jednym słowem nuuuuda. Zamek kiepski i radzę omijać go szerokim łukiem, no ale ogrody przy nim to już zupełnie inna bajka. Po prostu wspaniałe miejsce na odpoczynek. Fontanny, zagajniki, kwiaty, drzewa i wszystko pięknie zadbane zgodnie z niemieckim 'ordnung must sein'. Zdecydowanie polecam ogrody do zwiedzania.



Dugi i trzeci dzień poświęciliśmy na Heidelberg. Miasto z najstarszym w Niemczech uniwersytetem z pięknymi kościołami, ruinami zamku i wzgórzem filozofów. Malownicze uliczki i piękne otaczające miasto góry, być może nie jestem tym momencie obiektywny i wszystkie superlatywy jakie wymieniam mogą być 'skażone' przechwalaniem własnego urlopu niemniej Heidelberg naprawdę zrobił na mnie wrażenie. W pierwszy dzień jedna strona miasta w drugi kolejna po drugiej stronie rzeki z wspomnianym już wcześniej 'filosophen berg' i amfiteatrem wybudowanym w czasie prosperity trzeciej rzeszy przez jej najzagorzalszych fanatyków. Na marginesie mówiąc to nie polecam tego amfiteatru. Idzie się i idzie godzinami a widok taki sobie, ot zwykły amfiteatr na pewno nie zasługujący na 'trud' dotarcia do niego. Co ciekawe w tym jak i w innych miejscach, w których byliśmy to to, że na ulicach w Niemczech naprawdę nie ma śmieci. Nie wiem czy ludzie tam nie śmiecą, czy mają tak dobre służby porządkowe ale po prostu ulice są czyste. Zresztą nie będą się tu zachwycał czystością w Polsce też jest w miarę czysto a już na pewno idzie w ostatnich latach na lepsze. Mam nadzieje, że i pod tym względem niedługo dogonimy naszych sąsiadów. Ponadto przydało by się ich dogonić pod względem wysokości zarobków i stopy bezrobocia, ale tu tak szybko może nie być:). Wracając jednak do tematu. Heidelberg to kolejne miasto warte zwiedzenia i dwa dni to niezbędne minimum, żeby je jako tako zapamiętać.



Kolejne dwa dni to wycieczki po okolicy, rowerowe i piesze a w sobotę wyjazd do Francji a ściślej mówiąc do Strasburgu. Wyjazd połączony z piknikiem ale w odróżnieniu od 'pikniku pod wiszącą skałą' ten nie skończył się tragicznie. Przez granicę przejechaliśmy nie wiedząc kiedy. Po prostu w pewnym momencie napisy zaczęły się po francusku a skończyły po niemiecku. No cóż Unia Europejska:) Strasburg jest piękny z malowniczymi uliczkami coś jak Kazimierz nad Wisłą w skali makro. Zaliczyliśmy przejazd statkiem wycieczkowym co dało nam okazje z bliska obejrzeć parlament Europejski. Koniecznie, trzeba w Strasburgu pójść do katedry. Po prostu niesamowite wrażenie, no i koniecznie trzeba wejść na taras widokowy 66 metrów nad ziemią. Wchodzi się wąską (jednoosobową) wieżyczką z krętymi schodami. Wrażenie niesamowite, polecam wszystkim. Wieczorem chłopak Moniki (rodowity francuz) zabrał nas na typowe francuskie jedzenie gdzie skosztowaliśmy między innymi ciasta cebulowego czy ślimaków. Proszę się nie śmiać ani nie obrzydzać, ślimaki są bardzo dobre. Przed podaniem głodzi się je, tak aby pozbyć się ich naturalnego smaku więc ślimaki smakują tak, jak sos w który się je podaje. Hubert, dla odmiany, zamówił specjał francuski, którym były części rybiej głowy w galarecie... No tego to już nikt z nas Polaków nie miał odwagi spróbować. Jedzenie dobre ale w całym tym wyjściu do restauracji rozdrażnił nas nieco kelner. Kelnerzyna ów jak dowiedział się, że jesteśmy z polski zaczął głośno komentować jacy to Polacy nie są i generalnie widać było, że żartuje z nas (że piją dużo itp.). Hubert twierdził, że to taki zwyczaj francuskich kelnerów, że zachowują się po części jak aktorzy opowiadając dowcipy. Nie wiem czy to były dowcipy czy nie bo znam je jedynie z tłumaczenia Moniki, która jako tako umie po francusku. Jakbym znał francuski równie dobrze mógłbym być złośliwy i zacząć żartować z francuskiej 'resistance' podczas drugiej wojny światowej, no ale języka nie znam:). Po tych wszystkich wrażeniach, wróciliśmy do Plankstadt a w niedzielę rano przelot samolotem z powrotem do kochanej Polski, za którą już trochę tęskniliśmy. Jednak wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Fajnie było na wczasach ale po powrocie cieszyłem się już z tych czterech ścian, w których od roku mieszkamy. Na koniec już jeszcze jedno zdjęcie pokazujące jak pięknie jest ponad chmurami, z dala od trosk, nieżyczliwości czy nietolerancji. Po prostu spokój i cisza:)





Koniec;)

sobota, 16 lipca 2005

Sukienka i spódnic

Poruszę dziś temat, który nieoczekiwanie wypłynął w naszym dziale w piątek. Na wstępie zaznaczam, że dział składa się z samych facetów, tak więc będzie to jedynie męski punkt widzenia. (Mam nadzieje, że nie będzie zbyt szowinistyczny:).

Nie wiem jak dyskusja się zaczęła, bo jak przyszedłem to już trwała, dołączyłem do niej w momencie kiedy padło pytanie:

- też tak macie, że nie rozróżniacie spódnicy od sukienki?
- (Endriu zwany gołotą od razu się zgodził) nigdy tego nie rozpoznaje i zawsze dostaje opieprz.
- (na to Gorek rzucił sentencję, z którą wszyscy się zgodzili kiwając w zrozumieniu głowami) bez flaszki to tej rozmowy lepiej nawet nie zaczynajcie.
Flaszki nie mieliśmy ale rozmowa trwała dalej.
- (zabrałem głos) znacie różnicę pomiędzy kolorem beżowym a ekri? (jakkolwiek się to pisze)
- (?????) co to jest ekri? (zapytał Pułkownik)
- no kolor taki (odpowiedziałem nieco zmieszany, że może palnąłem jakąś gafę)
- tak, jest taki kolor a różni się tym że beżowy jest odcieniem brązu a ekri odcieniem bieli (odpowiedział Adam, a nam szczęki opadły, no bo skąd niby On to wie?)
- skąd to wiesz? (zapytał Endriu)
- (Adam odpowiedział śmiechem ale, żeby całkowicie nie popaść w niełaskę działową powiedział, że też nie zna różnicy pomiędzy sukienką a spódnicą czym uratował skórę)
- z sukienką i spódnicą jest jak ze stalaktytami i stalagmitami (powiedziałem), wiemy że są ale za cholerę nie wiemy który jest który (po sali przebiegł pomruk 'aprobaty samców'). Zresztą , żeby nie robić błędów można sobie to tłumaczyć tak. Spódnica ma w nazwie literę 'P', która ma kreskę skierowaną w dół i dlatego spódnica jest to taka sukienka, która kończy się na pasie kobiety.
- (Endriu był zachwycony) Ty! To faktycznie działa i rozwiązuje mój problem.
- tak, tylko zawsze będziesz potrzebował chwili na zastanowienie i przypomnienie sobie reguły a kobiety to zawsze zauważają (powiedziałem).
- i nigdy nie wybaczają (powiedział sentencjonalnie Majkelo a nam nie pozostało nic innego jak wrócić do pracy...)

Rozmowa, no cóż, miejscami szowinistyczna i seksistowska ale dobrze obrazuje to z czym obie płcie się cały czas borykają. Kobiety i mężczyźni po prostu inaczej postrzegają świat i tego się nie da zmienić. Do nas nie docierają drobne szczegóły, postrzegamy świat prosto i żyjemy w prostym świecie co niejednokrotnie oznacza, że zachowujemy się jak prostaki. Wskażcie mi faceta, który rano nie wie co ma na siebie włożyć.
A kobiety? Patrząc na moje Słoneczko rano jak maluje się przed lustrem i dopasowuje różne części garderoby do siebie uważam, że jest po prostu wspaniała. Jest kochana i urocza w tej porannej krzątaninie i 'szykowaniu' się do pracy. Kocham ją po prostu.

No co tu będę ściemniał strasznie ją kocham i lubie jak się rano szykuje do wyjścia:)

wtorek, 12 lipca 2005

Krótki komentarz do komentarza i nic więcej.

KKDK

Dotyk_Anioła
– Jak w temacie, zrobiłem Chilli con carne.
Z tym mężczyzną w kuchni to nie przesadzajmy i nie myślcie, że ja tak cały czas. Po prostu czasami jak mnie coś najdzie to korzystam z dość krótkiej listy przepisów.
Przepisów które są na tyle łatwe, że nie uda mi się ich zepsuć:)

Zresztą przeważnie ‘gotowanie’ rozpoczynam od szukania na sieci instrukcji z miarę prostym opisem przyrządzenia:)

Chilli Con Carne

Oj pyszne zrobiłem jedzonko. Wiem, że to nie ładnie tak się chwalić ale mi po prostu wyszło:). Mam nadzieje (w zasadzie jestem pewny), że Słoneczku mojemu najukochańszemu będzie smakować.

Jakby co to służę przepisem:)

poniedziałek, 11 lipca 2005

Podróż sentymentalna

Weekend spędziliśmy w Krakowie. Przy okazji mojego egzaminu (połowicznie zdanego (najprawdopodobniej)) odwiedziliśmy miasto i starych znajomych. Mimo deszczu sentyment powrócił, no bo jak tu wracać do betonowca skoro Kraków taki ładny?
Jeszcze rok temu mieliśmy inne plany, i to ja miałem znaleźć pracę w Krakowie i przyjechać do Słoneczka. Z planów nie wypaliło nic, kiedyś pokłóciliśmy się nawet czy ja wystarczająco intensywnie szukam pracy skoro przez dwa lata byłem jedynie na dwóch rozmowach? Nie wiem dlaczego mnie nie chcieli. CV pisałem na różne sposoby, a to, że jestem z Kielc (żeby nie pomyśleli, że betonowiec to od razu chce nie wiadomo ile pieniędzy), a to że mieszkam w Krakowie co miało sugerować, że znam to miasto i nie zadzieram nosa, ale nic to nie pomagało. Cisza, głusza i nikt się nie odzywał.
Planowaliśmy nawet żebym zwolnił się tutaj i pojechał ‘na dziko’ ale mimo tego że i ja i Słońce chcieliśmy tego, logika nakazywała nie robić takich manewrów.

Co by było gdyby...? Gdybym znalazł pracę w Krakowie? :).

Pewnie mieszkalibyśmy w jakimś ładnym miejscu i we własnym mieszkaniu. Mniej by nas przerażała wizja spłaty kredytu bo biorąc pod uwagę ‘zaporowe’ ceny betonowych mieszkań to aż strach pomyśleć co nas czeka. Oczywiście można kupić mieszkanie, mieszkań jest wiele i tylko wybierać, tyle że wszystkie są poza zasięgiem finansowym. Jedynym wyjściem jest (co najmniej) dwudziesto letni kredyt.
I tu biję się z myślami, czy ja nie zarabiam za mało? Jak widać tak, a skoro tak to nie jest dobrze bo powinienem zarabiać tyle, żeby było nas stać na spłatę kredytu i to bez konieczności 'łączenia' pensji mojej i Słoneczka. Zresztą Słońce już kilka razy zwróciło na to uwagę, że powinienem zarabiać więcej. Oczywiście nie na poważnie, (nie myślcie sobie, że mieszkam z jakąś cholerą, która ciągle suszy mi głowę:), niemniej sam zdaję sobie z tego sprawę i ‘łazi’ mi to gdzieś tam po głowie, od czasu do czasu przypominając się, i nie dając spokoju...
Musze się w końcu obronić na uczelni (w wieku 30 lat zakończyć edukacje:), i wtedy zacząć myśleć jak zarobić i przede wszystkim mieć czas na zrobienie większych pieniedzy. Nie mówię tu o jakis niesamowitych sumach, chcę po prostu ze Słońcem godziwie żyć, i nie musieć ‘ściubić’ na wszystko latami. Jest tylko jeden mały problem. Nawet jak się już obronię, to nie mam pomysłu (z wyjątkiem zmiany pracy na lepszą) na to co zrobić, żeby więcej zarabiać.
Mgliście myślę, żeby dorabiać tworząc strony internetowe, ale jest to jedynie mgliste założenie bo oprócz jako takiej znajomości technicznej to (prawie) nic nie wiem o tym rynku.

Oj żeby to życie było łatwiejsze. Najprościej byłoby zrzucić winę na kogoś czyli w tym przypadku najwygodniej na polityków, którzy stworzyli takie ‘szanse’ dla młodych ludzi w naszym kraju ale nie jestm przekonany, czy jest to tylko i wyłącznie ich wina. No dobra jestem młody (akurat:), jako tako wykształcony, pełen energii i chęci do działania i co dalej?...
Nie mam pomysłu co zrobić z życiem. OK wiem czego chce, chce zarabiac tyle i tyle, chce mieć to i to tylko jak do tego dojść. Czy wogóle da się ustalić sobie plan życia? Plan działania na najbliższe 10 lat, który spowoduje, że osiągnę to co planowałem? Z jednej strony myślę, że tak, z drugiej strony nie wiem jak to miało by być realizowane, z trzeciej strony nigdy czegoś takiego nie robiłem (pewnie dlatego nie wiem jak to miało by być realizowane), z czwartej strony myślę, że może warto spróbować...

Określmy najpierw cele.
1. Dzidzia,
2. Mieszkanie,
3. Lepsza praca (czytaj lepiej płatna),
4. Druga dzidzia,
5. Samochód.

Mam cele teraz tylko pytanie: Jak mam(y) je zrealizować? Pisze 'mamy' bo z punktem 1 i 4 sam fizycznie nie dam rady:), (zresztą już pracujemy nad ich realizacją), ale reszta punktów? Wiadomo wszystko rozbija się o kasę czyli punkt 3 jest kluczem do rozwiązania problemów z punktami 2 i 5, i tu jest pies pogrzebany. Wniosek z tego taki, że muszę całą energię przeznaczyć na realizację poszukiwania lepszej pracy a wtedy łatwiej będzie z realizacją reszty ‘PLANU ŻYCIA’.

Tylko jak to zrobić? ..........


Uff ‘popłynąłem’ trochę w tym blogowym wpisie. Nie sądziłem, że tak to się ułoży:). Na zakończenie jeszcze z trochę innej beczki. Kliknij TUTAJ, żeby zobaczyć dosyć kontrowersyjną rejklamę, jaka była wyemitowana w USA na kanale MTV. Jak dla mnie to nie bardzo trafiona. Przypomina trochę taką ‘klasyfikację’ ofiar co mi się osobiście nie podoba. No cóż, reklama kontrowersje budzi i taki chyba miała cel, nemniej dla mnie jest po prostu niesmaczna.


KKDK

Wredna
- Jesteś i spostrzegawcza, i wredna i ............. zadufana w Sobie:). Ale nie mart się, większość ludzi jest zapatrzona w siebie. Słońce twierdzi, że ja też:) i czasem nie sposób mi się z Nią nie zgodzić.

czwartek, 7 lipca 2005

Nie umiem rozmawiać

Jest źle, a raczej było. Obecnie nieco lepiej ale i tak 'krainą szczęśliwości' bym tego nie nazwał. Wszystko zaczęło się rano. W zasadzie napięcie miedzy mną a Słońcem wyczuwałem już od kilku dni, ale po pierwsze nic z nim nie zrobiłem, po drugie nie wiedziałem co można by zrobić.
Ostatnie nasze rozmowy przy śniadaniu, czy wieczorem przy kolacji przypominały niechcianą pogawędkę dwóch znajomych którzy musza przez chwilę przebywać razem i panicznie boją się 'krepującej ciszy'. No właśnie, rozmawianie ze Słońcem o pogodzie, o pracy, czy na inne banalne tematy jest oczywiście w porządku i stanowią 'wypełnienie' kontaktów między dwojgiem ludzi. Tylko, że u nas rozmowy te nie były jako dodatek, a stały się podstawą naszych kontaktów.

Zaczęło się dosyć niewinnie. Słońce zadało mi swoje naczelne pytanie po co prowadzę tego bloga? Odpowiedziałem dlaczego i odbiłem piłkę pytając dlaczego pyta. (kultura – 0. Jak można odpowiadać pytaniem na pytanie?). Słońce nie zastanawiało się nawet chwili. Odpowiedziała,że dlatego, że chciała usłyszeć ode mnie coś więcej, coś bardziej wartościowego, niż poranne banały jakimi ja od tygodni karmię przy śniadaniu. Łzy popłynęły Jej po twarzy mówiąc, że brakuje Jej tej bliskości jaką mieliśmy jeszcze dwa miesiące temu.
Jak zwykle nie umiałem Słońca pocieszyć. Jak zwykle w takich sytuacjach zamykam się w sobie i nie wiem co powiedzieć. Jak zwykle za wszelką cenę chce zrobić coś, co w oka mgnieniu odmieniło by sytuację i poprawiło relacje między nami. Jak zwykle mi to nie wychodzi.

Sytuacja złagodniała nieco jak odprowadziłem Słońce do pracy. Pogodziliśmy się ale myślę, że dalej nie wszystko zostało powiedziane i wyjaśnione. Przydałby nam się ze Słońcem wieczór tylko dla nas, przy świecach, tak żeby po prostu pobyć ze sobą i tylko ze sobą. (Marzenia. W tym tygodniu przychodzę z pracy to Słońce już śpi, albo zbieramy się do spania. W sobotę mam egzamin w Krakowie, na który wyjeżdżamy już w piątek. Sobotę wieczór zarezerwowaliśmy dla znajomych w Krakowie. W niedzielę powrót do naszego betonowca. Może wtedy się uda jeśli nie będziemy zbyt zmęczeni... Oby).

KKDK.

Wredna – Krytykuj do woli:), tylko bądź nieco bardziej spostrzegawcza. Jak widzisz blog jest o zwykłym życiu czyli o tym o czym chcesz czytać. Wzmianka (nieco przydługa:) o htmlu pojawiła się w sekcji KKDK czyli (Krótkiego Komentarza Do Komentarzy) i była odpowiedzią dla Avy. Strefa KKDK służy jedynie do możliwości prowadzenia jako takiej, publicznej korespondencji z wami moi drodzy czytelnicy:).

Ava – nie ma się co na Wredną denerwować. Jest jak jest. Każdy ma prawo być niezadowolony z życia. Co do zachowania anonimowości to w sumie personalia Wrednej do niczego nie są mi potrzebne. Chce pozostać anonimowa (anonimowy:) to niech zostaje.

o_t_e – Ok html już sie nie powtórzy. Postaram się bardziej udzielać na forach tematycznie z nim związanych chociaż obawiam się zdemaskowania:).

wtorek, 5 lipca 2005

Dyskobol

W niedzielę umówiliśmy się ze znajomymi na wspólne wyjście na miasto a dokładniej do parku gdzie zamierzaliśmy pospacerować i posłuchać koncertu. Wszystko zapowiadało się pięknie gdyby nie to że kichnąłem. Kich nie był jakiś szczególnie mocny, ot zwykłe poranne oczyszczające kichnięcie, niemniej brzemienne w skutkach. W momencie pierwszego zakręcenia w nosie przyjąłem właściwą wszystkim kichającym pozycję, lekko przygarbioną z ręką uniesioną w kierunku ust. Później nastąpiło standardowe wydalenie powietrza (Słońce moje zawsze mi powtarza, że robię to zbyt głośno) i tu zamiast rozkoszować się przyjemnym uczuciem czystych zatok poczułem niesamowity ból w plecach. Nijak nie mogłem się wyprostować. Słońce z miejsca oddelegowało mnie do łóżka, w którym zostałem już do wieczora. Nici ze spaceru, niedziela (wolny dzień) spieprzona z powodu jakiegoś głupiego dysku, który postanowił wyskoczyć. Na całe szczęście do wieczora ból nieco ustąpił, tak więc mogłem w poniedziałek pójść do pracy. Zapisałem się do lekarza i przeszedłem krótką rehabilitację oraz zestaw ćwiczeń do czwartku. No cóż, na razie jest nieco lepiej i miejmy nadzieje, że tendencja poprawkowa się utrzyma. Niedługo urlop i nie chciałbym spędzić go w pozycji leżącej. Wywczasy mamy już zaplanowane i nie przyjmuję do wiadomości możliwości ich zmiany. Zresztą jeśli wierzyć przesądom to wszystko będzie ok.
Dzisiaj rano narobił na mnie ptak a to podobno przynosi szczęście. Normalnie w centrum miasta, na jednym z ruchliwszych skrzyżowań, w tłumie ludzi wypatrzył mnie, namierzył, puścił bombę trafiając idealnie w środek głowy i jak cichy zabójca oddalił się przez nikogo nie niepokojony. Nie widziałem go ale jestem przekonany, że to był gołąb, a jak wiadomo gołębi nie lubię. (Widać zemścił się któryś za te wszystkie przeganiania ich z naszego balkonu).


KKDK.

Ava – Mała dygresja na koniec a boli. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Aż korci mnie żeby wpis edytować i poprawić błąd, ale tego nie zrobię, żeby mieć dobrą nauczkę.
Co się zaś tyczy edytora to z uporem maniaka twierdzę że jest kiepski. Generowany kod przypomina kod jaki generuje Front Page (program, którego nie znoszę) i z całą pewnością ma zbyt dużo tagów.
Przykładowy tekst:

-------------------------
Linia pierwsza tekstu

Linia druga tekstu

Linia trzecia tekstu
-------------------------

po wyjściu z edytora wygląda następująco:

-------------------------

Linia pierwsza tekstu



Linia druga tekstu



Linia trzecia tekstu


-------------------------

a mógłby wyglądać tak:

-------------------------
Linia pierwsza tekstu



Linia druga tekstu

Linia trzecia tekstu

-------------------------

w przeglądarce wyglądałby tak samo a o ile czytelniejszy:)

sobota, 2 lipca 2005

Krótko o opiece, integracji i ginekologu:)

Oj działo się ostatnio. Przede wszystkim poszliśmy ze Słońcem do mojego brata celem zaopiekowania się Szkrabem, podczas gdy brat z żoną mogliby pójść do sklepu. Żona brata wylatuje na jakąś tam konferencję i poszli na zakupy przed wyjazdem. Zaraz po wyjściu rodziców Szkrab pokazał, na co go stać, zaczęliśmy grać w literki i tak jak poprzednim razem grzybek był muchomorem i nie dało się dopasować właściwej litery do obrazka. Zabawa szybko się znudziła i Szkrab postanowił pokazać jak fajnie skaka się po łóżku rodziców. Później szybko szybko trzeba pokazać nam jak się maluje (od Słońca Szkrab dostał super fajoski, wielki długopis, którym namalowała nam kilka rysunków).
W ciągłym biegu Szkrab pokazywał nam różne rzeczy i bawił się z nami w różne gry. Koło 22:30 nadal biegał i nie wykazywał jakichkolwiek oznak zmęczenia. Obietnicą opowiedzenia bajki zaciągnęliśmy Szkraba do łóżka, ale o spokoju mogliśmy tylko pomarzyć. Przecież zamiast leżeć spokojnie przecież można się wiercić na wszystkie strony i właśnie tą metodę leżenia wybrał Szkrab.
Zacząłem opowiadać bajkę co było o tyle korzystne, że Szkrab się nieco uspokoił i z wielkimi oczami przeżywał przygody Jasia, które w miarę możliwości wymyślałem na bieżąco. Bajka ta była klasycznym przykładem ‘kina drogi’ gdzie głupi Jasio z zapadłej wsi jedzie ocalić królewnę z łap olbrzymiego smoka. (Smok był strasznie strasznie wielki. Jak Szkrab zauważył smok był wielki aż do nieba, czyli jak widać największy z największych:). Jasio po drodze napotykał różne zwierzęta, które mu pomagały albo nie. Żeby podtrzymać napięcie przeważnie trafiał na przeszkody, które musiał pokonywać. Jasio miał tez konia, którego poznał i na którym jechał i tu dowiedziałem się od Szkraba że jak koń jedzie to nie robi patataj patataj tylko tak... (i tu szkrab zaczął mlaskać jezykiem wydając odgłos jaki wydaje podkuty koń uderzając kopytami o brukowaną ulicę. No cóż w zasadzie to faktycznie konie jak jadą nie wydają śmiesznych odgłosów w rodzaju patataja tylko stukają kopytami i tu szkrab przedstawił to znacznie lepiej).
Godzina 23:20 a ja dalej wymyślam bajki (opowiadałem już trzecią z kolei no bo ile mozna jechac do tego smoka żeby uwolnić księżniczkę). Po szkrabie nie widać, żeby miał dość, na nasze szczęście przyszli rodzice i mogliśmy ze Słońcem pójść do domu.
Właśnie... PÓJŚĆ. Mój ‘kochany’ brat stwierdził, że z chęcią by nas odwiózł, ale nie dzisiaj bo ma dużo pracy i musi się jeszcze wyspać. Nie będę tego dalej komentował bo musiałbym zacząć przeklinać a po pierwsze obiecałem Słońcu, że ograniczę przekleństwa do minimum a po drugie na blogu się nie przeklina bo po co? Koniec końców dotarliśmy do domu i ‘wymęczeni’ przez czterolatkę poszliśmy spać.

To było we czwartek. W piątek po pracy miałem imprezę pracowniczą, na której w ramach postanowienia nie wypiłem ani grama alkoholu. Po poczatkowym okresie tłumaczenia wszystkim, że nie piję piwa BO NIE CHCĘ jak już temat mojej wstrzemięźliwości przeminął rozpoczeło się świętowanie i ucztowanie. Musze powiedzieć że firma postawiła się i niczego nie zabrakło. Jedzenia i to dobrego każdy miał tyle ile chciał, piwa, wina jak i innych napoi w bród, tak więc było naprawdę całkiem przyjemnie. (W jakimś pzedwojennym filmie usłyszałem kiedyś zdanie: ‘Ochlaj przedni i zagrycha palce lizać’, i zdanie to doskonale opisuje naszą imprezę przynajmniej pod względem kulinarnym).
Oprócz jedzenia firma zafundowała nam też rozrywkę ‘kulturalno-integracyjną’ w postaci gier zespołowych. Skakanie w workach, rzut pomidorem do wizerunku szefa, wojna na arbuzy czy taniec-przytulaniec z jabłkiem między tańczącymi trzymanym tak, żeby nie spadło na ziemie.
Generalnie całkiem przyjemnie i fajnie spędziłem czas. Pamiętam, że kiedyś byłem z zasady przeciwny takim imprezom traktując je jako kolejną tubę propagandy i kiczu pracowniczego ale obecnie myślę inaczej. Imprezy takie są potrzebne i są naprawdę w porządku a integracja przydaje się z racji chociażby tego, że lepiej się później pracuje i atmosfera w dziale lepsza.

A dziś jest sobota i jestem w pracy. Dwie osoby już do mnie przyszły po IBUPROM z racji kaca, jakiego leczą po wczorajszym piciu:). Słońce właśnie przysłało mi fajny artykuł z opisem:
‘przeczytaj i poczuj się choć raz (?) jak kobieta :)’.
No cóż, po przeczytaniu jak kobieta się nie poczułem ale artykuł bardzo fajnie opisuje zagadnienie wizyty u ginekologa. Kliknij TUTAJ jeśli chcesz go przeczytać.

KKDK

Lets(...), Ava
– Edytor jest ok, ale kod HTML jaki generuje pozostawia wiele do rzyczenia:)

środa, 29 czerwca 2005

http

Uff. Udało się. Poprawiłem wszystkie wpisy żeby wyglądały jednakowo a nie jak do tej pory. Z każdego komputera (korzystam z dwóch do wpisywania notek) inaczej.
Swoją drogą administratorzy mogliby poprawić nieco edytor.


KKDK

Lets - Nie czekaj. Po co czekać?

InnaM - Cieszę się, że się na przykład nie obraziłaś. Dobrze to świadczy o Tobie. Tak trzymaj.

kasia-ef - Miło mi, że Ci miło :).

Toruń

Udało nam się ze słońcem zrealizować 'wakacyjny plan' i w weekend uciekliśmy z naszego betonowego miasta do Torunia. W myśl zasady cudze chwalicie swego nie znacie postanowiliśmy od czasu do czasu (w miarę możliwości) odwiedzać wybrane polskie miasta, jeżdżąc PKP na turystycznych biletach. Co prawda turystycznych nie udało nam się kupić, ze względu na kolejki przy kasach, ale poniesione 'straty' spowodowane droższymi biletami u konduktora, zostały całkowicie zrekompensowane zaraz po przyjeździe. Wspaniały widok panoramy miasta naprawde zapiera dech w piersiach. Na marginesie jak ktoś będzie kiedyś w mieście Kopernika i Bogusława Lindy radze z dworca nie jechać autobusem tylko przejść się pieszo. Z mostu roztacza się naprawdę wspaniały widok czego z okien autobusu nie zauważymy a już na pewno nie będzie okazji zatrzymać się i popatrzeć. Polecam Toruń obiema rękami. W przyszłe weekendy jak się gdzieś wybierzemy, pewnie będę polecał inne polskie miasta:).

Obecnie Słońce moje poszło do lekarza (profesora) w ramach konsultacji wyników badań i mam nadzieje, że wszystko będzie w porządku i doktor niczym nas nie zmartwi.


InnaM – czytałem Twojego bloga, Słońce zresztą też. Mi się nie bardzo podoba, Słoneczko mówi, że jest 'spoko' i nawet fajny. (widać nie rozumiem kobiecego postrzegania i opisywania świata :).

czwartek, 23 czerwca 2005

Dwa paluszki poproszę...

Zdarzyło mi się dzisiaj wymieniać baterie, które błędnie wczoraj zakupiłem. Cały proces przebiegł dość gładko ale skłonił mnie do pewnych rozważań. Ale zacznijmy od początku.
Jak już pisałem, wczoraj kupiłem zwykły akumulatorek do mojego odtwarzacza co by zaoszczędzić nieco na wydawaniu pieniędzy na baterie. Jedna bateria kosztuje około 2 zł a akumulatorek 10 zł, co daje zwrot inwestycji już po pięciu ładowaniach. (No ale nie o tym chciałem pisać) Kupiona wczoraj bateria okazała się niewystarczająca, bo moja ładowarka nie potrafi niestety naładować jednego tylko akumulatora. Żeby zaczęła działać potrzebne są dwa lub cztery. Prawdę mówiąc nie wiedziałem, że tak trzeba, ale z drugiej strony zawsze wkładałem dwie baterie do ładowania i ładowarka zawsze działała bez zarzutu a tu z jedną nie działa. Wnerwiłem się i zawziąłem, żeby z tym ustrojstwem coś zrobić i ‘naprawić’. Naprawić pisze w cudzysłowie, bo żadna naprawa nie była konieczna, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Najpierw pomyślałem, że to wina baterii i sprawdziłem na innym paluszku, który już niejednokrotnie był ładowany i na pewno działał. Problem w tym, że był ładowany razem z drugim takim samym a ja do testów wziąłem jeden akumulatorek
W tym przypadku też stwierdziłem, że ‘nie działa’ a skoro nie jest to wina baterii to z pewnością ładowarki. Słońce moje w tym czasie testowało na komputerze oprogramowanie do telefonu komórkowego, a ja uzbrojony w śrubokręt zbliżałem się do niecnej ładowarki z zamiarem jej rozkręcenia i ‘fachowym’ okiem znalezienia wady powodującej jej nie działanie. Cały plan wziął w łeb z powodu jednej małej śrubki, która miała nietypowy łepek i której nie mogłem odkręcić. Nieco zdruzgotany po dwudziestu minutach poskręcałem wszystko do kupy i z ciężkim sercem (przed oczami miałem już wizję kupowania nowej ładowarki) poszedłem spać.
Muszę tu zaznaczyć, że leżąc koło Słoneczka poczułem się nieco lepiej. Jakoś tak myśli nie były już takie czarne i czując Jej ciepełko nie przerażała mnie już tak bardzo myśl kupowania nowej ładowarki.
Rano postanowiłem sprawdzić na Allegro po ile chodzą takie ładowarki i ile będę musiał wydać. Dopiero tu w opisach paru modeli zauważyłem, że ładowarki ładują dwie lub cztery baterie.
Coś mi zaczęło świtać i powolutku, z uporem maniaka, genialna myśl przebijała się przez zwoje mojego mózgu. Powolutku, powolutku aż w końcu dotarła tam gdzie trzeba i mnie olśniło.
Zrobiłem test. Włożyłem dwie baterie na raz i aż syknąłem z radości. Lampka na ładowarce zaświeciła się pięknym czerwonym odcieniem a to oznacza, że baterie się ładują. Całe to rozkręcanie, zabawa w ‘młodego’ elektronika nie miała sensu. Wszystko od początku było w porządku zawinił tylko czynnik ludzki, czyli ja. Pozostało jeszcze jedynie dokupić baterie i tu przy okazji postanowiłem wymienić jej rodzaj z NimH na NimCd tak, aby mieć w domu wszystkie jednego rodzaju a poza tym ta, która miałem kupiłem pojemność tylko 300mAh. Poszedłem do sklepu i podszedłem do sprzedawcy z zamiarem wymiany. I tutaj się zaczęło...
- dzień dobry, chciałem wymienić jedną baterie, którą wczoraj kupiłem na dwie inne (tak na marginesie cena była ta sama)
- jaką baterie?
- NimH na NimCd
- u mnie pan kupował?
- noooo, w kasie obok.
- to są dwie różne kasy niech pan tam idzie.
- (gbur troche pomyślałem no, ale nie wszyscy muszą być mili. Na odchodne zapytałem jeszcze) Myśli Pan, że będę mógł tak wymienić?
- nie sądzę, to jest akumulatorek mógł go pan uszkodzić, wiadomo co pan z nim robił.
- no rozładowałem go tylko, bo naładować już mi się nie udało.
- a bo ja to wiem...
dalej nie dyskutowałem bo sensu nie było. Gość wyglądał na znudzonego robotą a już na pewno wymienić baterii bym nie mógł. Poszedłem do drugiej kasy gdzie stała jakaś Pani. Rozmowa wyglądała tak:
- dzeiń dobry, chciałem wymienić jedną baterie, którą wczoraj kupiłem na dwie inne. Da się tak wogóle zrobić czy niestety nie?
- jasne proszę dać tą baterie.
- (????? normalnie zamurowało mnie, bo mając na uwadze poprzednie doświadczenia to byłem przygotowany na cięższą batalie. Zapytałem jeszcze na odchodne). Czy nie sprawi to żadnych kłopotów takie mieszanie, w sumie nabiła już Pani na kasę tamtą baterie a teraz ją wymieniam i wogóle?
- Coś się wymyśli proszę się nie przejmować.
Szczęśliwy i z dwiema dobrymi bateriami wyszedłem ze sklepu. Gość, u którego byłem na początku jak siedział tak siedział a wyraz znużenia na twarzy nie zmienił się nawet na jotę. Generalnie wniosek z tego jest taki, że trzeba uważać, na kogo się trafia w sklepie (W ŻYCIU). Jak widać jedna osoba widzi 1000 problemów inna nie widzi żadnego i problem rozwiązuje. Dodatkowo można by się pokusić o stwierdzenie, że ekspedientka była dla mnie miła z racji różnic płci. Udowodnione jest, że mężczyzna jest milszy dla kobiet a kobieta dla mężczyzn. W przypadku relacji między tymi samymi płciami częściej rodzą się konflikty. No cóż, jeśli w przyszłości będziesz musiał coś załatwić, zgłoś się do płci pięknej. Kobietom radzę żeby ‘uderzały’ do NAS (brzydali).

poniedziałek, 20 czerwca 2005

Gołębie sprawy

W końcu udało mi się dostać do brata i zobaczyć ze szkrabem. Dzieciak się ucieszył jak mnie zobaczył, a ja zaraz po wejściu nieco się przeraziłem. W zasadzie to nie tyle przeraziłem, co byłem święcie przekonany, że trafiłem w sam środek ‘generalnych porządków’, akurat na moment, kiedy wszystko jest już wyjęte z szaf i rozpoczyna się proces selekcji i ponownego układania wszystkiego spowrotem. Przedpokój zawalony (dosłownie) butami, porozrzucanymi w bezładzie po podłodze. Gdzieniegdzie rysunki szkraba i szczątki zabawek. Pozostałe pokoje w nieco lepszym stanie, niemniej widok plasterka kiełbasy na podłodze (widać, że leżała już parę godzin), był doskonałą puentą zastanego u brata ‘śmietniska’. Oczywiście nie zauważyłem, żeby szkrab czymkolwiek się przejął, ale w sumie czym miałby się przejmować skoro to on był autorem zastanego stanu. Z racji, że brejdak musiał jechać z jakimiś dokumentami do szefa wziąłem szkraba do sklepu na słodycze. (W końcu jestem wujkiem a wujkowie spełniają zachcianki bez pytania:). Przed blokiem szkrab poinformował mnie, że będzie szedł tyłem i musiałem naprawde dlugo negocjować, żeby mnie chociaż trzymał za rękę bo inaczej się przewróci. Stanęło na tym, że będę trzymany za palca i to najmniejszego. 200 metrów dalej i 20 minut później dotarliśmy do sklepu. Wypełnienie koszyka słodyczami zajęło by szkrabowi najprawdopodobniej kilka sekund ale w porę ją powsztrzymałem.

-Posłuchaj, możesz wziąść nie więcj niż 4 słodycze.
-Po cio?
-Nie ‘po co?’ tylko ‘dlaczego?’
-Dlaciego?
-bo więcej Ci nie kupie.
-Po cio?
-(tu już nie poprawiałem) Bo zjesz za dużo, będzie Cię bolał brzuszek a później zęby (jak się popsują)
-Po cio?
-Co po co?
-Po cio mnie będzie bolał brzuszek?
-(wymiękłem...)

Po wyjściu ze sklepu, z lizakiem w buzi, i dalej trzymając mnie za palca, poszliśmy na plac zabaw. Najfajnieszą zabawką okazał się patyk wyłowiony z kałuży, którym można było bić ‘za karę’ inne kałuże. Szkrab oddawał całe serce w zajęcie ‘bicia’ kałuż i tu dostrzegłem możliwość ‘zemsty’ na za ciągłe męczenie mnie pytaniami. Zacząłem podobnie:

-Po co bijesz kałuże? (oj, tu już byłem szczęśliwy, że uda mi się ją teraz pomęczyć pytaniami ‘po co?’, aż nie będzie wiedziała co odpowiedzieć:)
-Bo tak lubie?
-???(I nici z ‘zemsty’, no bo o co mam zapytać? ‘Po co lubisz?’ Bez sensu, i tak oto tym sposobem czteroletni dzieciak załatwił mnie jedną odpowiedzią a ja produkuje się jak mogę, kiedy to ona mnie wypytuje ‘PO CO?’)

Powrót do domu to było kolejne wyzwanie. Jak tylko szkrab dowiedział, się że wracamy rozpoczął akcję dywersyjną na rzecz maksymalnego spowolnienia powrotu. Wszystko nagle okazało się ważne,

-Patrz wujek, kwiatek.
-No ładny chodź już.
-Ale po cio ten kwiatek?
-(zaczyna się pomyślałem)Bo kwiatek chce się rozmnażać.
-Rozmazać?
-RO-ZMNA-ŻAĆ
-A po cio?
-Żeby było więcej kwiatuszków.
-Po cio?
-Chodz już do domu...
-A mogę po tutaj (‘po tutaj’ oznaczało, że chce iść po krawężniku)
-Tak ale chodź już
...
(I tak przez 40 minut, zaznaczę, że byliśmy jakieś 500 metrów od domu)

Uff fajnie było, i podobało mi się. Zaproponowałem już w niedzielę ZOO ale jeszcze nie wiadomo czy wyjdzie. W każdym bądź razie szkrab na pewno by się ucieszył, bo jeszcze w ZOO nie była.
To było we czwartek a dzisiaj po weekendzie, w który się nie wyspałem, rano o 4:50 obudziło mnie gruchanie gołębi na balkonie. Nigdy nie rozumiałem i nie zrozumie chyba, po co wszystkie starsze panie dokarmiają gołębie. Ok może nie wszystkie, ale te co dokarmiają wystarczą, że te ‘latające sierściuchy’ rozmnażają się na potęgę i tylko mnie denerwują. ZWŁASZCZA O 4:50 RANO!!! Przecież jakby obyło się bez dokarmiania to tych gołębi by nie było. Te ‘latające szczury’ nauczyły się korzystać z naiwności ludzi i mnożą się na potęgę. Po jasny gwint ‘pomagać’ naturze? Nie ma jedzenia, nie ma gołębi, naturalnie wymrą i nie będą robić na samochody i budzić ludzi. LUDZIE PRZESTAŃCIE DOKARMIAĆ GOŁĘBIE!!!

czwartek, 16 czerwca 2005

Kłótnia

W nocy obudziła nas kłótnia sąsiadów z dołu. W zasadzie trudno nazwać o kłótnią. Kobieta krzyczała, żeby ją wypuścić, że rozpier... wszystkie rzeczy i żeby jej pomóc. Tłuczone szkło i huk spadających rzeczy lub walenie (chyba) w drzwi. Ktoś zadzwonił po policje ale ta nie mogła interweniować bo sąsiad nie wpuszczał ich do środka. Szczęśliwie trafił się jakiś myślący policjant, i sprowadził wóz strażacki z drabiną. Policjanci podjechali pod balkon sąsiada i tu już gościowi zmiękła rura i postanowił ich wpuścić.
Żal mi tej kobiety, że musi mieszkać z takim palantem. Generalnie nie wiadomo, o co poszło i nie wiem czyja była wina niemniej jednak sam fakt, że kobieta została doprowadzona do takiego stanu, kiedy rozbija rzeczy po mieszkaniu świadczy że gość, z którym mieszka jest totalnym PALANTEM.
Słońce moje powiedziało, że przerażają ją takie sytuacje. No cóż, mnie też (chociaż tego już jej nie powiedziałem).

niedziela, 12 czerwca 2005

Dzisiaj krótko

Dziaisj krótko bo już późno i trzeba iść spać:)
KKDK

.mała - punkt dla Ciebie:) Nie wiem co znaczy homo i tylko mi sie tak wydawało ale teraz to juz sam nie wiem. Nastepnym razem postaram sie dokładniej sprawdzać informacje ktore piszę. No i jeszcze ten nieszczęsny heteroseksualista :) oczywiście pozdrawiam też HETEROSEKSUALISTKI.

InnaM - Ciesze sie, że czujesz sie podbudowana. Mysle ze większość ludzi ma podobne poglądy niemniej jednak to przeważnie mniejszość głośniej krzyczy i zagłusza resztę.

Fanaberka - daj linki do tych blogów z chęcią poczytam.

piątek, 10 czerwca 2005

Homo-sapiens

Dziś w Warszawie parada gejów, powszechnie potępianych i dyskryminowanych. Jeszcze parę lat temu najprawdopodobniej sam bym wyśmiewał i pomstował na nich. Na szczęście człowiek mądrzeje z wiekiem i jak na chwilę obecną mój stosunek do nich jest całkowicie ambiwalentny. Normalnie mi po prostu nie przeszkadzają no bo jeśli dwóch gejów postanawia być ze sobą to dlaczego mam im tego zabraniać. Prawdopodobnie zarówno ich jak i moje geny praktycznie się nie różnią a czy o 'człowieczeństwie' i 'byciu dobrym' ma świadczyć to z kim sypiam? Wogóle to ciekawa sprawa jest z tymi gejami no bo tak, dwóch całujących się facetów to wielkie zgorszenie i niesmak generalnie PFUJ ale dwie kobiety w namiętnym pocałunku już takiego zgorszenia nie sieją. Zarówno dwóch facetów jak i dwie kobiety to taki sam homoseksualizm (homo znaczy chyba pojedynczo albo jeden nie jestem pewien ale chyba tak. A jeśli tak to co znaczy homogenizowany?:)
Szczytem głupoty uważam plakaty 'ZAKAZ PEDAŁOWANIA' rozwieszane przez Narodowe Odrodzenie Polski (NOP). Po lekturze ich strony internetowej (www.nop.org.pl) normalnie się zbulwersowałem głupotą tych 'golonych łbów'. Tak się zbulwersowałem, że aż wystosowałem do nich list (patrz niżej). Już widzę jak moje Słoneczko, pyta PO CO? no ale musiałem napisać bo mnie krew zalewa, że takie palanty chodzą po tej ziemi i jeszcze wydaje im się, że są nadzieją dla Polski. Na wysłany email raczej nie spodziewam się odpowiedzi, niemniej jesli takową dostaną nie omieszkam jej opublikować na tym blogu.
Pozdrawiam wszystkich czytających bloga: heteroseksualistów, homoseksualistów, białych, czarnych, żółtych, czechów, niemców, żydów, hindusów, francuzów, anglików, polaków.

Pozdrawiam LUDZI!!!

(Na zakończenie taka ciekawostka. EINSTEIN po przybyciu do Ameryki kiedy emigrował z Niemiec dostał do wypełnienia formularz. W rubryce rasa wpisał CZŁOWIEK:)

------------------------- email do NOP ---------------------------
Muszę powiedzieć, że włos na głowie mi się zjeżył po lekturze Państwa strony. Wyraźnie powołujecie się na wartości chrześcijańskie niemniej jednak przestrzeganie praw Bożych w Państwa wykonaniu to nic innego jak 'święta' wojna charakteryzująca się brakiem poszanowania jakichkolwiek wartości ludzkich czy chrześcijańskich. Piszecie o homoseksualistach i o tym że należy ich leczyć. W zasadzie pomijam tutaj zasadność i możliwość leczenia homoseksualistów, gdyż według wiedzy jaką posiadam nie ma możliwości wyleczenia geja z bycia gejem. Mam jednak pytanie, skoro NOP pragnie edukować tych biednych ludzi jakie akcje edukacyjne poczyniło w tym kierunku lub jakie zamierza przedsięwziąć. Jestem przekonany, że rozklejanie plakatów z napisem 'zakaz pedałowania' nie przekona żadnego geja do zostania heteroseksualistą.
Jestem Polakiem i czuję się wspaniale wiedząc, że żyje w Polsce, jednak przeraża mnie trochę myśl, że wśród moich rodaków znajdują się osoby o takich jak Państwa poglądy.
Na zakończenie proszę, w miarę możliwości o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań:

1. Skoro wszyscy są dziećmi Bożymi to czy pedały też nimi są?
2. Czy Bóg pochwaliłby nienawiść jaką prezentują członkowie NOP?
3. Czy NOP akceptowałby zasiadającego w Polskim sejmie posła mającego korzenie żydowskie, niemiecki, rosyjskie, czeskie etc.?
4. Ideologia nacjonalizmu propagowana przez Hitlera opierała się na ekstarminacji Żydów, co członkowie NOP sądzą o antysemityźmie?
5. Czy nie-Polak jest 'gorszym' człowiekiem?

wtorek, 7 czerwca 2005

Urodziny, alkohol i święty medalik.

Szkrab się rozchorował tak więc z ZOO nici. Niestety przeznaczenie chciało inaczej i nie udało mi się zrobić dziecku niespodzianki. Przynajmniej nie udało mi się zrobić dziecku niespodzianki w terminie. W przyszłym tygodniu najprawdopodobniej uda się nam nareszcie spotkać i gdzieś wyrwać. Z racji, że nie poszliśmy do zwierząt, postanowiliśmy nie siedzieć w betonowym mieście i pojechaliśmy do innego mniejszego betonowego miasta do moich rodziców. Wizyta w miarę udana nie licząc ostrej dyskusji na temat mojego wujka pijaka i jego zachowania. ‘Problem’ alkoholowy wujka jest powszechnie znany i komentowany w rodzinie. Wujek niejednokrotnie pokazał, na co go ‘stać’ i przykre jest to co powiem ale nie mam najlepszego o nim zdania. Przede wszystkim przegina tym, że jeździ po pijanemu. (Fakt nic mu się nie stało i na szczęście nikomu nic jeszcze nie zrobił, ale ile można tak ryzykować). Czasami myślę, że najlepiej było by donieść na niego tylko, co policja zrobiłaby z takim zgłoszeniem? Zaczają się na niego czy jak? Nie wiem, ale strasznie mnie to denerwuje a jeszcze bardziej mnie denerwuje to, że nic nie robie i nic nie przychodzi mi do głowy, co można by zrobić. Mam nadzieje, że temu głupkowi nic się nie stanie i nic nikomu nie zrobi.
Wracając do urodzin to Słońce moje też niedługo ma urodziny i chciałbym dać jej jakiś naprawdę szczególny prezent a wyjdzie chyba jak zwykle czyli nieciekawie i szaro. Zapytałem kiedyś, co by chciała dostać na urodziny. Odpowiedź zaskoczyła mnie przede wszystkim oryginalnością, oraz tym, że wypowiedziała to tak pewne i szybko, że widać było od razu, że po prostu na tym jej naprawdę zależy. Otóż Słoneczko odpowiedziało, że na urodziny chce mieć dziecko... To byłby wspaniały prezent, ale wiadomo na razie musimy jeszcze czekać i nie ma mowy o seksie bez zabezpieczeń ani tym bardziej o ciąży. Ale zacząłem kombinować. Parę blogów temu ‘M’ dał nam link do strony sióstr Dominikanek klauzurowych (http://www.dominikanki.republika.pl/pasek_sw_dominika.html). Dzidziusia nie dam ale może uda mi się załatwić chociaż ten pasek. Z racji, że siostry mieszczą się w Krakowie a nie było możliwości pojechać tam przed urodzinami, poprosiłem je listownie o przesłanie paska św. Dominika, o którym piszą na stronie. Nie pamiętam dokładnie kiedy wysłałem list ale raczej na pewno wydaje mi się, że było to po 24.05.2005 maja (Priorytet). Odpowiedź dostałem już 03.06.2005. Przesłany list zawierał:

1. Broszurę z modlitwą d św. Dominika oraz jego życiorysem
2. Medalik
3. Wydrukowaną na komputerze kartką z zapewnieniem sióstr, że w dniu 24.05.2005 została odprawiona msza w również naszej intencji.

Ciekawe jest to, że na kartce oryginalny tekst brzmi: W dniu 24 maja zostanie odprawiona... (Końcówkę w wyrazie ‘zostanie’ przekreślono i zmieniono długopisem na ‘ła’ czyli msza ‘zostaŁA’ już odprawiona:).
W pierwszej chwili byłem rozżalony (coś na zasadzie obrażonego dziecka, które nie dostało tego co chciało) ale później zacząłem się zastanawiać, no bo tak: siostry dostają najprawdopodobniej dziesiątki takich listów dziennie, chcąc pięknie odpowiadać na każdy list nie robiłyby nic innego, nie mają zapewnienia (prócz moich słów w liście), że dostaną pieniądze za pasek no bo jakby nie było jedwabny pasek z nadrukowaną modlitwą musi kosztować.

Nie mam żalu do sióstr, że zamiast oczekiwanego paska dostałem jedynie medalik i broszurę z modlitwą do św. Dominika, z pewnością nam to pomoże a już na pewno nie przeszkodzi.