czwartek, 29 czerwca 2006

Pedzie

Naraziłem się dziś dwóm osobom w pracy, a dokładniej mówiąc osoby te przestały mnie lubić i zaczęły traktować jak dziwaka.
Poszło o homoseksualistów. Najpierw wypłynął temat homoseksualizmu i par homoseksualnych żyjących ze sobą. Generalnie na początku wszyscy się zgadzali, że homoseksualiści nikomu nie przeszkadzają i niech sobie żyją. W miarę rozwijania tematu szły coraz 'grubsze' docinki pod adresem gejów (ale lesbijek już nie) a to co mnie zapieniło to było stwierdzenie kolegi, że On jako zmotoryzowany nie życzy sobie żeby homoseksualiści manifestowali i zagradzali mu ulice bo On dla przykładu nie robi manifestacji ze swoją dziewczyną.

Wkurzyłem się bo jakoś tak prostacko mi to zabrzmiało, i tu na marginesie muszę dodać, że pare lat temu pomyślałbym i powiedział podobnie, ale na szczęście spotkałem Słońce, które wyprostowało mi parę poglądów. Mówię kolesiowi, że najprawdopodobniej homoseksualiści manifestują, bo są dyskryminowani i muszą w jakiś sposób pokazać, że po pierwsze , po drugie chcą móc normalnie żyć.
To, że żyją inaczej niż ogół polskiego społeczeństwa to już jest ich broszka i nikomu nic do tego. Na to kolega wytoczył z grubej rury stwierdzenie, że ok. niech sobie żyją tylko niech się z tym nie obnoszą. Kurde (pomyślałem) jak to mają się nie obnosić? Jak kogoś kocham to się z tym obnoszę. Jestem wtedy szczęśliwy i chcę to tej osobie pokazać a nie kryć się z tym. Jak widzę Słońce moje na ulicy to się do niej uśmiecham, kupię jej kwiatki i pocałuje w czółko (z racji różnicy wzrostu jest to najczęściej całowana część Słoneczka przeze mnie w pozycji stojącej), a nie udaję, że Jej nie znam i dopiero za drzwiami domu okażę jej to co do Niej czuję.
W tym momencie kolegę poparła koleżanka argumentując, że dzisiaj geje poproszą o legalizację związków a jutro o możliwość adopcji i wychowywania dzieci. Bez nerwów, na spokojnie, zacząłem tłumaczyć że o takim radykalizmie nic nie mówiłem i też pomysł z adopcją dzieci przez pary homoseksualne nie bardzo mi się podoba i generalnie jestem przeciwny, ale jeśli już ktoś decyduje się, na życie z kimś pod jednym dachem to powinien mieć prawnie zagwarantowany status normalnej jednostki społecznej jaką jest obecnie mąż i żona.
Co komu szkodzi, że dwóch panów, albo dwie panie razem się rozliczą w zeznaniu podatkowym i będą miały prawa spadkowe i inne przywileje jakich obecnie nie mają? To jest ich wybór i nic mi do tego. Czy mi się to podoba czy nie należy ich wybór uszanować. W tym momencie dyskusja została zakończona. Koleżanka powiedziała, że nie życzy sobie, żeby homoseksualiści zajmowali w stosunku do niej pozycje 'roszczeniowe' i nie zgadza się na to, żeby:

  1. adoptowali dzieci (już nie powtarzałem, że nic takiego nie mówiłem)
  2. zakładali rodziny
  3. manifestowali na ulicach w momencie kiedy Ona jedzie samochodem
I na tym stanęło. Ja już nie miałem siły dyskutować i każdy z nas odszedł w inną stronę do swoich obowiązków.

A ja powtórzę jeszcze raz. NIE MOJA SPRAWA.

Już w domu przyszła mi jeszcze jedna myśl, o której kiedyś Słońce mi powiedziało a o której zapomniałem, ale może i lepiej bo sama myśl jest 'rewolucyjna'. Ale po kolei.

Słońce moje mieszkając jeszcze w K. chodziło do domu dziecka poopiekować się maluszkami. Historie jaki mi opowiadała i sytuacje jakie widziała do tej pory powodują, u mnie gęsią skórkę. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pokoju gdzie siedzą dzieciaki i 20 par rączek od razu wyskakuje w górę bo każde dziecko, chce się po prostu przytulić. Tak się składa, że w ich dotychczasowym pięcio-sześcio letnim życiu nie były przytulane przez rodziców, nie miały okazji usnąć tacie na rękach czy pogłaskać mamę po włosach, i jestem pweny że mają w nosie to, czy ktoś jest homo czy hetero. Czarny czy biały. Żyd czy chrześcijanin. Po prostu CHCĄ SIĘ ZA WSZELKĄ CENĘ PRZYTULIĆ bo do tej pory nigdy tego nie robiły i nawet nie wiedzą jak to jest.
Z tych opowieści Słońca z domu dziecka utkwiła mi jeszcze historia dzieciaka, który jak to dzieci czasem robią narobił w pieluchę. Niestety dla tego dzieciaka, nikt się nim nie zainteresował, przez co leżał tak w brudnej pielusze jakiś czas. Jak to Słońce barwnie określiło dzieciak był dosłownie uwalony kupą po pachy. Kupa była przyschnięta do ciała co wskazuje, że leżał tak brudny co najmniej parę godzin. To może lepiej dla niego by było jeśli zostałby adoptowany przez rodziców gejów/lesbijki niż leżeć i gnić bo akurat nikt nie miał czasu się nim zająć.

Ciekaw jestem co by na taką myśl powiedział Roman G. powszechnie zwany Giertychem :)

wtorek, 13 czerwca 2006

Prezent(y)

Ok. to już mogę zdradzić.

Wczoraj wieczorem tak około 24:00 poszliśmy spać. Ja położyłem się trochę wcześniej i czekałem aż Słońce skończy z komputerem i przyjdzie do mnie. Miałem jeszcze chytry plan i walczyłem ze sobą żeby tylko nie usnąć przed Słoneczkiem.
Ciężko było ale ostatecznie udało się. Słońce w końcu przyszło do mnie i po chwili obróciło się na lewy bok zajmując pozycję embrionalną czyli jedyną w jakiej usypia. Odczekałem jeszcze dla pewności 180 oddechów i wstałem po cichu do łazienki, że to niby za potrzebą. Po drodze zgarnąłem plecak, gdzie już wcześniej zbunkrowałem prezenty.

Pierwszy prezent (mp3) położyłem w łazience na naszej tymczasowej szafce a drugi (perfumy) wziąłem ze sobą z powrotem. Perfumy położyłem zaraz obok komórki tak, żeby Słońce jak zawsze sięgając po nią rano, trafiło na nie ręką. (Komórka służy nam jako poranny budzik, który ma wspaniałą funkcję drzemki tak więc zawsze rano jakieś dwie-trzy drzemki zaliczymy zanim wstaniemy). Po tych konspiracyjnych 'przygotowaniach' już z czystym sumieniem poszedłem w kimę śpiąc 'snem sprawiedliwego'.

A rano wszystko potoczyło się dokładnie tak jak to sobie zaplanowałem :), co muszę powiedzieć, rzadko mi się zdarza. Słońce sięgnęło po komórkę trafiając na perfumy i od razu rozbudzając się ze snu. Zapach spodobał się, i w tym miejscu nieskromnie pochwalę się, że jeszcze nie kupiłem perfum które by Słońcu się nie podobały. (Albo może żoneczka moja kochana nie chce mi po prostu o tym mówić :). Nic nie zdradzając złożyłem życzenia i poleżeliśmy jeszcze trochę, po czym Słońce udało się do łazienki, tym samym odkrywając kolejny prezent. Chyba się nie spodziewała bo widać było, że jest zaskoczona. A ja byłem szczęśliwy, że udało mi się sprawić Słońcu przyjemność i w jakiś sposób miło Ją zaskoczyć.

Tyle że za rok chcąc być oryginalnym będę musiał jeszcze bardziej ruszyć mózgownicą :) no ale mam na to 12 miesięcy.

KKDK

hunted_by_a_freak
- wniosek z tej historii taki: mniej kaców-morderców mniej wypitych mrówek :)

BanShee - wolę nie wiedzieć bo przestanę do barów i restauracji chodzić.

unsafe, Małgosia - no co wy z tym kminkiem przecież dobry jest :).

poniedziałek, 12 czerwca 2006

Kminek

Słońce moje najdroższe ma jutro urodziny. Prezent wymyśliłem już dawno, dziś jednak dopiero znalazłem czas, żeby móc go kupić. Mam nadzieje, że Jej się spodoba i będzie zadowolona. Na szczęście Słońce nie umie 'sztucznie' cieszyć się z nieudanego prezentu tak więc od razu będę wiedział czy trafiłem. Z jednej strony to dobrze ale z drugiej jak okaże się, że prezent kiepski i usłyszę pytanie "No ale po co...?" to nie wiem co będzie :).
Ponieważ Słońce czyta tego bloga tak więc sami rozumiecie, że na razie nie mogę nic zdradzić. Urodziny dopiero jutro (kolejne osiemnaste :).

A tak z innej nieco beczki to wszedłem dzisiaj do Carrefoura, bo jakoś tak zgłodniałem i myślałem, żeby kupić sobie coś na 'gorącym punkcie'. Wiem, że kupowanie czegokolwiek z 'gorącego punktu' (miejsca, gdzie kurczaki odzyskują świeżość po raz trzeci) nie należy do najbezpieczniejszych, ale byłem głodny, a poza tym mała bułka z pewnością by mi nie zaszkodziła (tak myślałem). Nawet już stałem w kolejce i upatrzyłem sobie zapiekankę z szynką i ociekająca serem a na dodatek posypaną kminkiem.
Żona moja, dla przykładu, kminku w ogóle nie trawi i jak zdarzy nam się kupić chleb z kminkiem to zanim go zje potrafi siedzieć i wydłubywać kminek z każdej Kromki. Ja dla odmiany do kminku nic nie mam i nawet go lubię.
Tak więc stałem w tej kolejce w Carrefourze i już cieszyłem się na myśl o rozkoszy dla podniebienia jaka wkrótce miała mnie spotkać. Nagle zupełnie nieoczekiwanie jedno ziarenko kminku wstało i przeszło kawałek po czym usadowiło się na plasterku szyneczki.
Od razu muszę zastrzec, że nic nie piłem i byłem całkowicie trzeźwy, nie byłem też pod wpływem, żadnych środków halucynogennych ani innych odurzających. Najnormalniej w świecie miałem przed oczami chodzący kminek. Kolejka przesuwała się w stronę kasy a ja wraz z nią, jednocześnie będąc coraz bliżej zapiekanki z 'kminkiem'. Będąc już całkiem blisko, kolejne ziarenko najnormalniej w świecie przeleciało na zapiekankę z salami obok. No tak, pomyślałem, nie dość, że chodzi to jeszcze lata a zaraz pewnie zacznie stepować. Jakiś metr od 'kminkowej' zapiekanki mogłem już bez problemu rozpoznać szczegóły każdego z ziarenek. Ziarenka miały nogi, miały skrzydła, oczy i z bliska wyglądały zupełnie jak małe muszki...

Na tym skończyłem stanie w kolejce i wicie co, od dzisiaj zawsze jak będę jadł chleb z kminkiem będę miał przed oczyma te cholerne muszki. Chyba przestanę lubić kminek ku uciesze Słoneczka mojego kochanego.

KKDK - czyli Krótki Komentarz Do Komentarzy

Mario_B. - Generalnie zrobiłem to ręcznie. Szlifując szpachle gipsową na suficie czułem jakby mi ktoś mąką w twarz sypał, ale ostatecznie udało się. Chociaz tak całkowicie z efektów nie jestem zadowolony. Następnym razem nie porywam się z motyką na słońce. Wynajmę ekipę, która zrobi mi to szybciej, lepiej i taniej bo teraz to tylko musiałem narzędzi nakupować.

Małgosia - Miło mi że Ci miło :).

wtorek, 6 czerwca 2006

Sąsiedzi

Wracam, a przynajmniej taki mam plan. Wrócić do was i nadal was męczyć. Przerwa jaka była ostatnio w blogowaniu powodowana była:

  • moim lenistwem
  • zmianą pracy a co za tym idzie nawałem nowych obowiązków
  • (ostatnio) remontem w mieszkaniu.
A propo remontu to gdyby nie moje 'umiejętności' to już dawno było by po kłopocie. Wszystko zaczęło się od malowania. Z tym, że przy okazji postanowiłem wymienić płytę paździerzową chroniącą dojście do szachu na karton-gips czyli tak, żeby było nowocześniej i zdrowiej bo w paździochu może się zalęgnąć grzyb a w karton-gipsie nie.
Dodatkowo przy okazji postanowiłem przenieść gniazdko elektryczne i pstryczek do światła.

Zaopatrzyłem się w niezbędnik młodego destruktora czyli młotek i przecinak do betonu i przystąpiłem do demolki. Płytę rozwaliłem dosyć szybko i dosyć szybko osadziłem karton-gips szkoda tylko, że krzywo i teraz wygląda to koszmarnie przez co szlag mnie trafia. Pstryczek też udało mi się przenieść, ale i tak jutro idzie do poprawy, bo teraz jest prowizorka grożąca pożarem. Z gniazdkiem poszło mi nieco gorzej bo okazało się, że musze kuć w żelbetowej płycie, żeby móc kabelki puścić w ścianie. Jak zacząłem kuć tak po mniej więcej 4 godzinach przyszedł wkurwiony sąsiad, że mu sportu nie daje oglądać. Sąsiad mieszka pięć pięter niżej co mnie nieco zdziwiło, że słyszy i mu to przeszkadza bo w sumie osoba mieszkająca bezpośrednio pode mną nie skarżyła się. Koniec końców z sąsiadem się pokłóciłem i go wygoniłem z domu a on postraszył mnie skargą do administracji. Chwilę po tym jak wyszedł ja też się poddałem i postanowiłem nie przenosić gniazdka tym bardziej, że faktycznie robiło się już późno a praca posuwała się w żółwim tempie.
Podłączenie gniazdka spowrotem do sieci poskutkowało spaleniem trzech z czterech korków elektrycznych. Ratując resztki honoru podłączyłem ostatni działający korek tak, żeby chociaż w pozostałych gniazdkach był prąd, żeby nam lodówka się nie rozmroziła.

I tak zakończyła się sobota.
  1. 1 wkurwiony sąsiad,
  2. 3 spalone korki,
  3. 0 przeniesionych gniazdek,
  4. 1 przeniesiony włącznik światła ale do poprawy tak więc się nie liczy.
W niedzielę wcale nie było lepiej, pomijam tu fakt, że malowałem w niedzielę zamiast święcić dzień święty... Pod koniec dnia udało mi się skończyć malować sufit, który i tak idzie do poprawy bo szpachlę gipsową, która miejscami położyłem, trzeba było jeszcze wyrównać...

Dziś jest wtorek. Rozpierducha w domu zdaje się nie mieć końca, Udało mi się wyszlifować sufit i doprowadzić go do jako takiego wyglądu. Jutro być może uda mi się naprawić włącznik światła i rozpocznę 'drugą turę' z przenosinami gniazdka. (Nie wiem jeszcze jak, ale muszę je przenieść, brakuje mi jeszcze 20 centymetrów żelbetonu do skucia).

No cóż jestem dobrej myśli, chociaż jak tak czasem spojrzę na siebie z boku to tak jakbym widział tą czeską bajkę pt. 'Sąsiedzi', wszystko co może nawalić nawala. I tak od soboty. Miało być szybkie malowanie w jeden dzień a tymczasem już piąty trwa remont.

czwartek, 20 kwietnia 2006

Cisza... i coś z tego bedzie. Czuje

Słońce wróciło dzisiaj z wyjazdu służbowego nie w sosie. Niby wszystko w porządku pytałem czy jest na mnie zła, odpowiedziała że nie tylko dlaczego nic się do mnie nie odzywa???
Jak twierdzi 'Nie ma nic ciekawego do powiedzenia'. Ok nie zawsze trzeba kłapać ozorem, tylko że to nie jest w stylu Słoneczka tak się nie odzywać.

Czuje i wiem, że jest na mnie zła. Wydaje mi się też, że wiem dlaczego, ale to tylko mi się wydaje. Pewności nie mam.

czwartek, 13 kwietnia 2006

Maniak

Wiesz, ze żyjesz w roku 2006, kiedy:

1. Niechcący wprowadzasz hasło do mikrofalówki.
2. Od lat nie układałeś pasjansa prawdziwymi kartami.
3. Masz 15 numerów telefonów do twojej czteroosobowej rodziny.
4. Wysyłasz maile do osoby przy sąsiednim biurku.
5. Nie utrzymujesz kontaktu z rodzina i znajomymi, którzy nie maja maila.
6. Po długim dniu pracy odbierasz telefon mówiąc nazwę firmy.
7. Kiedy dzwonisz z domu wciskasz najpierw 0.
8. Od czterech lat siedzisz przy tym samym biurku, a pracujesz dla trzeciej z kolei firmy.
10. Dowiadujesz się z wiadomości, email że zostałeś zwolniony z pracy.
11. Twój szef nie umiałby wykonywać twojej pracy.
12. Zatrzymujesz samochód pod blokiem i dzwonisz z komórki do domu, żeby ktoś zszedł i pomógł ci wypakować zakupy.
13. Każda reklama ma na dole adres www.
14. Wychodzac bez telefonu komórkowego, którego nie używałeś przez ostatnie 20 lub 30 (lub 60) lat, wpadasz w panikę i wracasz po niego do domu.
15. Wstajesz rano i wchodzisz na Internet, zanim wypijesz kawę.
16. Jesteś zbyt zajęty, żeby zauważyć, ze nie było punktu 9.
17. Przesunąłeś stronę do góry, żeby sprawdzić, ze nie było punktu 9.

Taki email dostałem ostatnio od znajomego z pracy. Znajomego, który siedzi przy biurku obok (patrz pkt. 4). Pierwsza reakcja to oczywiście śmiech, po chwili jednak zdębiałem.

Wyobraźcie sobie że cofacie się 20 lat wstecz kiedy po ulicach jeździły głównie duże fiaty, polonezy oraz duma polskiej motoryzacji fiaty 126p, a w sklepach można było nabyć wyroby czekoladopodobne i ocet. Z tym, że wyroby czekoladopodobne tylko pod warunkiem posiadania kartek.
No więc cofnęliśmy się w czasie o dwadzieścia lat i nie mamy przy sobie komórki, a w domu nie ma komputera z szerokopasmowym Internetem. Nie ma gadu-gadu, stron www, czatów, blogów, zakupów on-line, emaili etc. Wyobrażacie sobie takie życie? Bez komputera czy komórki?

Można by pomyśleć, że w takich warunkach człowiek umarłby z nudów, tyle że jakoś pokolenia naszych rodziców przeżyły bez Internetu i nawet nieźle im to wychodziło. Po skończonej pracy szli do domów i z racji tego że nie mieli telefonu ani emaila nie obawiali się, że za chwilę zadzwoni szef albo wyśle email z 'prośbą' o szybkie dokończenie jakiegoś projektu. Praca w pracy, rodzina w domu, koniec i kropka.

Kiedyś usłyszałem zdanie, że Internet uwolnił człowieka, umożliwiając mu kontakt ze wszystkimi a świecie. Pewnie tak ale czy ta 'wolność' nie jest złudna? Czy jesteśmy bardziej 'wolni' niż ludzie z poprzedniej dekady, którzy nie musieli być cały czas pod telefonem i nie śpieszyli się tak wszędzie jak my. Nie chodzili do makdonaldów na fastfudowe jedzenie, żeby szybciej móc wrócić do pracy, nie żyli na tak wysokich obrotach nie przejmowali się tym, że od dwóch tygodni nie dostali odpowiedzi na wysłany do rodziny list. Generalnie żyli w mniejszym stresie i byli chyba bardziej wyluzowani.

Siadając do komputera mam do dyspozycji setki znajomych na wyciągniecie ręki. Wystarczy, włączyć gadu-gadu albo wysłać email, tylko czy w tym siedzeniu przed komputerem i rozmawianiu z kolegami nie jestem 'samotny'? Moi rodzice spotykali się ze znajomymi w realnym świecie. Rozmawiali, pili piwo, śmiali się wśród znajomych. Kiedy ja pisze z kimś na gadu-gadu uśmiecham się do stojącego przede mną monitora. To tak jakby moi rodzice 20 lat temu uśmiechali się do telewizora (za takie zachowanie pewnie by ich zamknęli w wariatkowie teraz jest to normalne i nikt nie zwraca na to uwagi).

Czizas co to się porobiło? Pamiętam spotkania całej rodziny u babci na święta czy w wakacje jak jeszcze byłem małym siusiumajtkiem. Teraz wysyłam bratu życzenia świąteczne emailem, ostatnio widziałem go jakieś cztery miesiące temu, a mieszkamy w jednym mieście!!!

Im więcej pisze tym bardziej się załamuje. Chyba najlepiej jak po prostu skończę i przejdę się na spacer (przy okazji załatwię parę spraw związanych z nowym mieszkaniem). Mam zamiar wolno sobie spacerować i nigdzie się nie śpieszyć ale najważniejsze jest to, że NIE wezmę ze sobą komórki.
Dwie - trzy godziny bez telefonu chyba wytrzymam chociaż wiem, że może być ciężko :).

Czy jestem już internetowym nałogowcem???

środa, 5 kwietnia 2006

Empatia = 0

Jak to fajnie jest mieć taką mądrą osobę przy swoim boku. Słońce moje nie raz już mnie zaskoczyło i pewnie nie raz mnie jeszcze zaskoczy. Naprawdę ma dziewczyna niesamowite podejście do życia. Czasem mnie może to i irytuje to Jej całe 'logiczne' myślenie i 'analityczne' podejście do każdego zachowania i każdej wypowiedzi ale nie zmienia to faktu, że dzięki temu dzień za dniem zaskakuje mnie swoim intelektem. Ostatnio powiedziała mi taką rzecz, że aż mi w pięty poszło.

A wszystko zaczęło się od smutku. Smutno nam się zrobiło kiedy rozmowa zeszła na nasze problemy ze zdobyciem dzidziusia i z zajściem w ciąże. Słońce jak zawsze w takich chwilach rozpłakało się a ja w swojej prostackiej naiwności, chcąc ją pocieszyć powiedziałem żeby nie płakała i że wszystko będzie dobrze. Na to Słońce zapytało mnie dlaczego ma nie płakać i co jest takiego złego w płakaniu? Powiedziała jeszcze jedno zdanie, które od tamtej pory cały czas kołata się po mojej pustej łepetynie. Powiedziała, że nie powinienem czuć się zażenowany tym że płacze i próbować ją pocieszyć ale powinienem być zaszczycony tym, że może płakać w mojej obecności i że chce to robić przy mnie a nie przy kimś innym.

Zatkało mnie (jak zawsze kiedy zdam sobie sprawę z 'oczywistych prawd') i od tamtej chwili nie mogę o tym przestać myśleć. W prosty sposób Słońce uświadomiło mi jak ważny dla niej jestem i ile dla Niej znaczę. Jestem kimś przy kim nie wstydzi się i przy kim chce płakać kiedy jej smutno, a ja niepotrzebnie próbuje tłumić otaczające nas emocje.

No i tak chodzę od tygodnia i myślę sobie że może nie warto tak 'spłycać' związek i traktować nasze relacje w taki powierzchowny sposób? Mam nadzieje, że z tego myślenia coś wyniknie, i że uda mi się zwiększyć moją empatię chociaż w stosunku do Słoneczka.

KKDK - czyli Krótki Komentarz do Komentarzy

rebeliantka.blog.pl
- W sumie wizja zakończenia spłaty kredytu za 30 lat faktycznie jest nieco 'dziwna' ale pomyśl że jak wynajmujesz u kogoś, to co miesiąc nie zbliżasz się nawet o krok do tego żeby mieć SWOJE mieszkanie :). My jutro spłacimy pierwszą ratę i jedna trzystasześćdziesiąta mieszkania będzie już tylko nasza :).

poniedziałek, 3 kwietnia 2006

Chawira :)

Witam serdecznie wszystkich ponownie i pozdrawiam już z nowego mieszkania z betonowego miasta.

Mieszkanko jest dwupokojowe, z dużą kuchnią i mikroskopijną łazienką. Metr kwadratowy mieszkania to 4100 a mieszkanie jest do remontu (to znaczy mieszkać się da ale jak to Słońce powiedziało "mieszkamy jak na biwaku"). Cena kosmiczna ale w tym mieście absurdów w którym mieszkamy nic nie jest w stanie mnie już zdziwić.

Najważniejsze jest to, że to już nasze mieszkanko a w zasadzie banku ale już za 360 miesięcy będzie tylko i wyłącznie nasze :). (Czyli już w 2036 spłacimy ostatnią ratę:)

wtorek, 7 marca 2006

SMS

Wiem, że jest późno i śpisz już ale chciałam żebyś wiedział, że bardzo Cię kocham i zawsze będę.

Takiego smsa dostałem od Słońca mojego kochanego. O 1.43 w nocy!!! No ale nie mogłem się przecież pogniewać. Po prostu się obudziłem, przeczytałem i szczęśliwszy, że mam u boku kogoś kto mnie kocha i chce mi o tym pisać, wróciłem spać. Minutę później już spałem.
To była taka szybka akcja przypominająca :).

Też kocham moje Słoneczko, fajnie mi z nią :).

czwartek, 23 lutego 2006

Obiad

Obiad wczoraj zrobiłem. W sumie całkowicie normalna sprawa bo obiad nie jest dla mnie jakimś wielkim wydarzeniem. Tyle, ze tym razem chciałem to tak zgrać, że Słońce wchodzi do domu a obiadek już czeka na stole.
No i zrobiłem tak, zgrałem się w czasie idealnie. Zadzwoniłem jeszcze do Słońca tuż przed włożeniem ziemniaków do frytkownicy, żeby mieć pewność, że zaraz będzie. No i Słońce powiedziało mi, że "ZARAZ BĘDZIE"...

Godzinę później przyszła 'spóźnialska' do domu. Ja już byłem po obiedzie i nic nie wyszło z wspólnego jedzenia posiłku. Słońcu obiad już wystygł a ja wkurzony nie odzywałem się po jej wejściu do domu. No i znowu wkurzenie i zdenerwowanie okazało się kiepskim doradcą. Słońce miało naprawdę cholernie ważny powód, żeby się spóźnić i miała do tego prawo.
Powód był ważny a ja niepotrzebnie tak zareagowałem. Dość powiedzieć, że sprawa dotyczyła między innymi naszej upragnionej dzidzi o czym Słońce powiedziało mi ze łzami w oczach.

A ja po raz kolejny poczułem się jak palant. Jakbym nie pamiętał że:

  1. Słońce nie znosi się spóźniać;
  2. Jeśli się spóźnia to ma cholernie ważny powód
  3. Nigdy nie zrobiła by mi tego na złość lub żeby mi dopiec
  4. Są ważniejsze rzeczy niż zimny obiad.

A propo obiadu to odgrzałem go na patelni co zajęło mi pięć minut i w spokoju, chociaż nie wspólnie, Słońce się posiliło. Dzisiaj tez coś zaraz zrobię ale nie będę się złościł za spóźnienie. Jedna nauczka mi wystarcza :)


Na koniec muszę was wszystkich stałych czytelników przeprosić za tak rzadkie wpisy ostatnio ale trochę się wokół mnie dzieje (obrona, ślub, kupno mieszkania, kredyt, zmiana pracy, dokańczanie projektu) tak wiec po prostu fizycznie nie wyrabiam na zakrętach:)

Ale to się zmieni.....kiedyś.

poniedziałek, 6 lutego 2006

Foch

Do niedzieli jakoś szło,
Lukier, miód, liryczne cudo...
Kochaj mnie
Mimo wszystko...
Nagle coś, drobiażdżek wręcz,
Na manowce złości wywiódł mnie.

Niestety treść ostatniego hitu HEYa pasuje do mnie. No może nie do końca bo nie "jakoś szło" tylko szło bardzo dobrze.
Byliśmy ze Słońcem na "Tylko mnie kochaj" i muszę powiedzieć, że film nawet nawet. Nie powalił mnie na kolana, ale generalnie fajnie zagrany i miejscami zabawny. Po kinie w ramach uzupełniania zapasów poszliśmy na zakupy. Wracając w tak zwanym "środkiem komunikacji miejskiej" (piszę tak na około, bo jak bym napisał, że wracaliśmy metrem to od razu zorientujecie się, że mieszkamy w Warszawie:) siadłem sobie koło Słońca, tyle że Słońce trzymało obok siebie reklamówkę z zakupami.
Siedzenia w "środku komunikacji miejskiej" projektował chyba jakiś masochista bo każde siedzisko ma kształt rynny i nie można siedzieć minimalnie w lewo lub w prawo. Żeby było wygodnie trzeba usiąść centralnie. Poprosiłem, Słońce, żeby wzięła reklamówkę co spotkało się z Jej odmową.

No i to był ten "drobiażdżek". Strzeliłem klasycznego focha i zamknąłem się w sobie. Zamiast spokojnie pogadać i zażartować, że jak nie weźmie to przytulę się do kogoś innego albo do jakiejś rurki to obraziłem się i przestałem się odzywać.
Wieczór spędziliśmy w ciszy i z każdą minuta robiło mi się coraz bardziej głupio z powodu tego mojego focha ale głupio też było się wycofać. Dopiero rano "bez słów" pogodziliśmy się i życie nabrało kolorów:)

Słońce moje najdroższe mam jedną prośbę do Ciebie:

Kochaj mnie
Mimo wszystko...

Chociaż wiem, że czasami to trudne.

KKDK

pure_sincerity; martynia
- udało Wam się skomentować wpis z różnicą dwóch minut :). I to kompletnie dwie różne porady. Nie spytałem Słońca dlaczego płakała. Tak jak pisze Faust nie będę naciskał jeśli będzie chciała to sama mi powie. Wie, że może mi wszystko powiedzieć.

Małgosia - Wcześniej czy później znajdzie się ktoś taki. Poza tym, no cóż nie zapominaj, że miłość swoją drogą a życie codzienne swoją. Jakby nie było 99% czasu jaki spędzam ze Słońcem nie jest w tym blogu opisane. Oprócz "kochania" ważne jest jeszcze jak się czujesz w czyimś towarzystwie. Mi się ze Słoneczkiem fajnie żyje. Zdarza nam się śmiać do łez i zdarza się płakać. Mamy też i tzw. "ciche dni" ale najważniejsze jest to, że zawsze potrafimy się pogodzić. Kiedyś przeczytałem, że miłość to sztuka wyrzeczeń. Coś w tym jest. Będąc z drugą osobą wcześniej czy później dojdzie do "starcia osobowości". Jeśli potrafisz z czegoś zrezygnować dla drugiej osoby i druga osoba też potrafi Ci ustąpić to oboje jesteście na dobrej drodze do "znalezienia" miłości. (P.S. Witam nowego czytelnika:)

środa, 1 lutego 2006

Płacz

Słońce moje najdroższe płakało wczoraj. To było już późno wieczorem ja już położyłem się spać i nawet zdążyłem przysnąć. W tym czasie Słoneczko dłubało jeszcze coś tam na komputerze i z kimś gadugadowało. Jakiś czas potem przyszła do mnie, przytuliła się i nie potrafiła powstrzymać płaczu.
Nie spytałem dlaczego płacze tylko przytuliłem i pogłaskałem po głowie. Żałuje teraz że nie spytałem, straciłem chyba jedyną okazję, żeby się dowiedzieć dlaczego płakała.
Może chodziło o pracę, może o naszą upragnioną dzidzię a może jeszcze o coś innego... Nie wiem i pewnie już się nie dowiem.

Dobrze, że miała się chociaż gdzie wypłakać.

wtorek, 10 stycznia 2006

Nadzieja

Zrobiłem sobie test owulacyjny.
Tylko proszę się nie śmiać nie robiłem go dlatego, że spodziewam się owulacji ani że mam nadzieje zajść w ciąże.

Jak łatwo się domyślić test wyszedł negatywnie i jajeczka nie mam i mieć nie będę. OK Żeby już nie przeciągać i nie denerwować moich stałych (trzech) czytelników bloga tłumaczę o co chodzi.

Oczywiście nie spodziewałem się wyniku pozytywnego ani nie robiłem testu dla kawału, wszystko po to, żeby sprawdzić działanie samego testu. Słońce moje po dość dużej ilości testów negatywnych nareszcie uzyskało wynik świadczący, że owulacja nastąpi czyli jajeczko wyskoczy z jajnika i będzie gotowe do zapłodnienia. Dwa kolejne testy utwierdziły nas w przekonaniu że owulacja nareszcie jest i być może mamy szansę spełnić nareszcie nasze największe marzenie o własnej dzidzi. Jedyny cień jaki padał na testy to to, że były one z nowej (Allegro'wej) partii i mogło zdarzyć się tak, że wszystkie one były wadliwe i pokazywały błędne wyniki. W końcu poprzednie testy wychodziły negatywnie tak więc zachodziło takie prawdopodobieństwo, że z tymi jest coś nie tak.
No i żeby mieć pewność co do ich działania zrobiłem je na sobie, no bo jeśli by mi wyszło że zbliża się owulacja znaczy, że testy są do bani. Z racji, że mój organizm jajeczek nie produkuje (mam nadzieje) to i test musiałby wyjść negatywny.

Ostatecznie u mnie wyszło negatywnie, czyli testy Słońca nie kłamały a to oznacza, że jajeczko już tam się wykluwa i moje plemniki tylko na nie czekają i miejmy nadzieje, że zadziałają tak jak trzeba. Ja wiem, że nie ma pewności że tym razem się uda ale z drugiej strony tak bardzo czekamy na malucha i tak bardzo chcielibyśmy, żeby jakiś w końcu zdecydował się zamieszkać w brzuszku Słońca, że ostatnio nie mogę o niczym innym myśleć tylko trzymam kciuki, żeby się udało.

Nie pozostaje nam nic innego jak wierzyć, że się uda, bo w końcu kiedyś musi się udać. Może to już teraz... Oby.

piątek, 6 stycznia 2006

'Posły Osły se na tory...'

Dzisiaj będzie o polityce. I będzie ostro, bo mi się scyzoryk w kieszeni otwiera jak słyszę ostatnie doniesienia z tak zwanej 'sceny politycznej' (Z Kielc jestem, tak więc może mi się scyzoryk otwierać).

Weźmy ostatnia uchwałę czyli skrócenie roku szkolnego o siedem dni. Normalnie najlepsza i najbardziej potrzebna Polsce ustawa. Bardzo dobrze, że nareszcie ktoś skrócił rok szkolny o tydzień, całe pokolenia na to czekały. Polacy nareszcie odetchną i dzięki temu będą żyli dostatniej. Bezrobocie zniknie całkowicie, służba zdrowia nareszcie będzie dofinansowana a to wszystko dzięki tej wspaniałej uchwale skracającej rok szkolny o siedem dni.
A ja pytam ile czasu zajęło przygotowanie tego badziewia i ile osób zostało w to zaangażowanych?

Panie Marcinkiewicz czy w Polsce nie ma większych problemów, że zajmuje się Pan takimi bzdurami?

Kolejna sprawa. Doradcą do spraw rodziny w rządzie ma być Pani dr Hanna Wujkowska.
Dr Hanna znana jest z tego, że sprzeciwia się antykoncepcji (to jestem w stanie zrozumieć, chociaż osobiście dopuszczam antykoncepcje wszelkiego rodzaju) oraz sprzeciwia się zapładnianiu metodzie in vitro (INV). Oczywiście wszystko tłumaczy 'wartościami chrześcijańskimi'. Normalnie szlag mnie trafia jak słyszę coś takiego. Jak to nie można stosować INV? Co mają zrobić pary, dla których jest to jedyne wyjście?

Ujmę to tak i niech mnie ktoś poprawi jeśli się mylę.
Bóg powiedział: 'Idźcie i rozmnażajcie się'. Bóg nie powiedział: 'Idźcie i rozmnażajcie się w sposób naturalny', nakazał ludziom się ROZMNAŻAĆ. Jeśli Bóg wyposażył nas w mózg, dzięki któremu możemy pomóc 'rozmnażać się' parom, które jeszcze 30 lat temu nie miały by szans na własne dziecko to dlaczego do ciężkiej cholery mamy im nie pomóc i nie zapłodnić in vitro. (na marginesie: pierwszego zapłodnienia in-vitro w Polsce dokonał prof. Kliniki Ginekologii AM w Białymstoku - Marian Szamatowicz w 1987 r.)
Czy dziecko poczęte w ten sposób jest jakieś gorsze, jest mniej ludzkie a może Bóg nie kocha takiego dziecka i odwraca się od niego? Po co nam mózg skoro nie można korzystać z jego dobrodziejstw? Wymyśliliśmy wspaniałą możliwość pomocy dla ludzi, którzy nie mogą mieć dzieci i zamiast realizować 'Boży plan' mamy siedzieć cicho i nie pomagać bezpłodnym mężczyznom i kobietom. To ja pytam, po co nam ten mózg, Przecież jakby Bóg chciał, żebyśmy się rozmnażali w sposób naturalny i nie ingerowali i nie pomagali bezpłodnym to nie dawałby nam mózgu, dzięki któremu nauczyliśmy się metody in vitro.

Za każdym razem jak słyszę takie poglądy to mi się autentycznie scyzoryk w kieszeni otwiera. Ostatnimi czasy to już się praktycznie wogóle nie składa tylko cały czas jest otwarty.
Dr Wujkowska znana jest jeszcze z jednej wypowiedzi. Otóż według Niej nie wolno dokonywać aborcji pod żadnym względem. Nawet, jeśli dziecko zostało poczęte w wyniku brutalnego gwałtu. No po prostu super. Niech gwałcą kobiety później niech te kobiety rodzą ukochaną kruszynę a za każdym razem jak będą na nią patrzeć to się będą zastanawiać, który z oprawców, którzy ją gwałcili, jest ojcem dziecka. Ten pierwszy, co jej wyrywał włosy kiedy się jeszcze broniła, ten drugi, który jej wybił zęby bo nie mógł znieść jak krzyczała, czy ten trzeci przed którym już się nie broniła bo nie miała siły. A może Pani Wujkowska cieszy się, jak takie dzieci zaraz po urodzeniu oddawane są do wspaniałych polskich domów dziecka, gdzie spędzają 'wspaniałe' dzieciństwo.
Słońce moje chodziło kiedyś do takiego domu dziecka, w ramach wolontariatu, i włos na głowie mi się jeży jak mi opowiada jakie to warunki mają dzieci i jak są pod 'stałą', 'czułą' opieką doświadczonych pań. Możliwe też, że dr Wujkowska uważa podobnie jak Roman Giertych, że matka po urodzeniu i odebraniu 1000 PLN becikowego zdoła wychować dziecko, wysłać do szkoły i wychować na porządnego człowieka i nie będzie musiała oddawać je do domu dziecka.
Czemu do jasnej cholery nikt nie wpadł na pomysł, żeby zamiast 'chorego' becikowego wydać te pieniądze na badania nad niepłodnością, w tym IN VITRO, tak żeby pomóc ludziom chcącym mieć potomstwo. Moim zdaniem jeśli ktoś płodzi dziecko, z myślą o zarobieniu kasy na becikowym, to takiego człowieka należy leczyć psychiatrycznie a najlepiej to od razu wykastrować, a jeśli ktoś wymyśla taką 'zachętę' dla ludzi twierdząc, że to wspaniały pomysł (jak to robi Roman G.) to na takich ludzi szkoda już psychiatryka bo ich wyleczyć się już nie da.

Idąc dalej, kolejne 'mądre' ustawy naszego rządu pewnie będą regulowały sposób wycierania butów o wycieraczkę przed wejściem do domu (minimum trzy razy) lub nakażą wynoszenia śmieci tylko w piątki i tylko trzymając kubeł lewą ręką (uwaga! Nie dotyczy osób, które straciły lewą rękę).

Kicham na ten rząd i na ich ustawy. Kicham na dr Wujkowską i posła Giertycha. Kicham na całą chorą sytuację w Polsce. Jak zobaczycie kiedyś na ulicy kichającego (przystojnego:) mężczyznę znaczy, że to jestem ja i właśnie dowiedziałem się o kolejnym idiotyzmie wymyślonym przez naszych (p)osłów.