niedziela, 26 kwietnia 2009

Dzień z życia P. cz 1.

Mały rośnie jak na drożdżach. Praktycznie każdy dzień przynosi coś nowego, a my ze Słońcem zastanawiamy się gdzie nam te 10 miesięcy przeleciało od czasu urodzin P.?
Dzień, dopóki mały nie uśnie spędzamy na najwyższych obrotach. Mówię tu oczywiście o dniu spędzonym wspólnie, bo w tygodniu kiedy idę do pracy to Słońce spędza dni na najwyższych obrotach, ja (nie sadziłem, że to kiedykolwiek powiem) ale w pracy, mimo że jest ciężko psychicznie odpoczywam fizycznie a to bardzo dużo dla organizmu.

Dla przykładu opisze taki dzień dzisiejszy. Rano 5:30 mały budzi się w swoim łóżeczku, a my kombinujemy jak by tu jeszcze z pół godzinki snu urwać. Wrzucamy małemu zabawki do łóżka mając nadzieję, że zajmie się sobą. Pięć minut później słyszę "łup" i wrzask małego.
Jak się obudziłem to już stałem przy łóżeczku. Mały najwyraźniej podczas wydobywania się ze śpiworka zaplątał się i wyrżnął głowa w szczebelki. Na dodatek w łydkę złapał mnie skurcz, tak więc jedyne co mogłem zrobić to podnieść i oddać dzieciaka mamie a samemu zabrać się do rozcierania nogi.
Mały popłakał, tata postękał i parę minut później wszyscy się położyliśmy jeszcze chociaż na chwilkę. To znaczy mama z tatą się położyli bo mały rozpoczął codzienny rytuał wyrzucania zabawek za łóżko i sprawdzanie co się z tymi zabawkami dzieje.
Nie wiem czemu to robi, ale dzień w dzień zawsze jest to samo. Mały wyrzuca zabawki, wstaje przechylając się maksymalnie przez barierkę i patrzy na te zabawki na ziemi a rodzice trzymają go za nogi, żeby się dziecko nie gibnęło i nie spadło do tych zabawek za łóżko.
Asekuracja musi być, bo o ile miesiąc temu patrzyliśmy spokojnie jak mały opiera się na barierce tak teraz jak już podrósł niewiele mu brakuje żeby się przefirgnąć i spaść do tych zabawek.

O szóstej wstajemy i jemy śniadanie, jednocześnie pilnując małego bawiącego się na podłodze w kuchni. Generalnie wszystkie szafki są notorycznie otwierane, a my je notorycznie przytrzymujemy zamknięte, z wyjątkiem tych, które mają blokady. Tych nie musimy zamykać mały po prostu sie przy nich denerwuje, chcąc je otworzyć (chociaż jedną blokadę już urwał).
Po śniadaniu kościół. P. dostaje jeszcze jedzonko i wychodzimy. W drodze mały usypia w wózku i tak śpi aż do komunii czyli praktycznie do końca mszy. Budząc się w kościele beka głośno, ale na szczęście niewiele osób to zauważa bo organista daje czadu zagłuszając P.

Po mszy idziemy na spacer, a w zasadzie na pól spaceru bo w połowie naszego standardowego kółka w parku decydujemy się wrócić i iść do sklepu po coś na obiad, tym bardziej, że i małemu kończą się zupki, soczki itp. Jest 13:30.

CDN.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Ufoludek

Mieszkamy z kosmitą. Tak, w naszym domu, razem z nami mieszka ufoludek. poniżej kilka dowodów na to:

Dowód 1. Niesamowicie długi język.
Jak widać na zdjęciu zrobionym z ukrycia nasz kosmita charakteryzuje się niesamowicie długim językiem. W dodatku białym




Dowód 2. Chorobliwe zainteresowanie sprzętem elektronicznym.
Nie oszukujmy się, zaawansowana technika jaka dla nas ludzi jest komputer, u kosmity wywołuje jedynie uśmiech politowania nad prymitywnością konstrukcji. Jego badania mają zapewne charakter wykopaliskowo-muzealny.



Dowód 3. Ukryty przyjaciel.
Często ze słońcem zastanawiamy się jak kosmita potrafi w tak krótkim czasie zrobić tyle bałaganu. Na tym zdjęciu zrobionym znienacka wydaje się, że mamy rozwiązanie tej zagadki. Kosmita ukrywa pod ubraniem drugiego kosmitę, który zapewne pomaga mu w badaniach nad zabawkami.

Dowód 4. Finalne potwierdzenie.
Na koniec mamy dla państwa finalne potwierdzenie prawdziwości naszych tez. Ufoludek, tuż przed odlotem do "krainy snu" prezentuje nam się w swoim skafandrze kosmicznym z wyraźnymi emblematami rakiet i pojazdów kosmicznych.
Dodatkowo na zdjęciu widać też jak kosmita wystawia z głowy skręconą antenę nadajnika, a w rękach ukrywa mikrofon. Zapewne zdaje teraz relacje do swojego statku bazy z kolejnego dnia badań nad rodzicami.