wtorek, 29 kwietnia 2008

Wózek

Zdrażniłem się dzisiaj trochę.
Zaraz po pracy miałem jechać po mamę Słońca na dworzec. Wcześniej jeszcze na szybko podjechałem do domu żeby coś zjeść. Zaraz po wejściu, Słońce powiedziało, że rozmawiała z siostrą i podjęła decyzję tak więc nie mam już nic do powiedzenia.
Pomyślałem ok, Słońce czasami tak robi, zresztą jak trzeba szybko podjąć jakąś decyzję to przecież nie będzie do mnie dzwonić i pytać co o tym czy o tamtym sądzę. Spytałem o co chodzi, na co Słońce powiedziało, że siostra zaproponowała nam wózek dla dziecka i że nie będziemy musieli kupować. Zdębiałem, ale w pierwszej chwili nic nie powiedziałem. Wogóle przestałem sie odzywać i poszedłem po mamę na dworzec.

Z tym, że cały czas nie mogę się z tym pogodzić. Jak jechaliśmy z mamą do domu już jej powiedziałem mniej więcej co o tym myślę.
Przede wszystkim nie podoba mi się, że nasze dziecko będzie jeździło w starym wózku, w którym wychowało się już dwoje dzieci, a teraz będzie się wychowywać nasze. Ja wiem, że intencje są szczere i na pewno siostra chce nam pomóc, ale obawiam się, że jak już ten wózek u nas będzie, to po prostu głupio będzie go nie używać, a już o wyrzuceniu jeśli okaże sie starym gratem nie będzie mowy. Inaczej się ze Słońcem umawialiśmy, wózek miał być nówka sztuka, z pompowanymi kołami, na resorach z najnowszymi bajerami i wygodami. Teraz dostaniemy jakiś kilkuletni wózek i wcale mi sie to nie podoba.
Ja wiem, że dla P. i tak będzie wszystko jedno i czy to będzie wózek A czy wózek B. nie zrobi mu to różnicy. Ale mi zrobi to różnicę, i jak się okaże, że np. wózek od siostry nie ma pompowanych kół to jadąc będę się zastanawiał czy np. jak by miał to czy synkowi nie byłoby wygodniej.
Poza tym stać nas na wózek i nie musimy dostawać go od nikogo w prezencie.

Nie wiem, czuję sie trochę oszukany, bo co innego podjąć samodzielnie decyzję o małym kalibrze, a co innego podjąć tak istotną decyzję samemu. Wózek będzie dla naszego szkraba bardzo dużą częścią świata i chciałbym, żeby to była jak najlepsza cześć, a przynajmniej najlepsza na jaką nas stać.


No nic Słońce jutro to przeczyta i wtedy:
1. Albo się pokłócimy.
2. Albo zrezygnuje i odmówi ten wózek.
3. Albo porozmawiamy i mnie przekona.
4. Albo się obrazi.


Ja bym pewnie strzelił focha i się obraził.

niedziela, 27 kwietnia 2008

Cena Kobiety

Czapki z głów.

Od kiedy Słońce leży a P. sobie w niej rośnie utrzymanie i ogarnięcie mieszkania czyli tzw. gospodarstwa domowego, spoczywa na mnie.
Od początku postanowiłem, że nie będę narzekał pod żadnym pozorem na nic. Tylko że... nie wyrabiam się. Słońce, a zakładam, że i pozostałe 99% kobiet w Polsce również, powinny mieć płacone za utrzymywanie domu na poziomie. I to powinny mieć słono płacone.
Sprzątnąć kuchnię, łazienkę, odkurzyć, zrobić coś do jedzenia, uprać, uprasować, zetrzeć kurze, zmienić pościel, umyć okna, umyć podłogi, ugotować obiad, zrobić zakupy, zapłacić rachunki... i mógłbym tak wymieniać jeszcze długo.
Ja nie wiem jak Wy się w tym wszystkim orientujecie. Efektem MOICH starań, żeby wszystko było w miarę ok, jest z dnia na dzień postępująca degradacja naszego mieszkania. O ile jeszcze zdążę posprzątać, czy zrobić jakiś tam obiad (niezbyt wyszukany), tak już nie mam kiedy uprasować upranych rzeczy. Góra czystych ubrań czeka od tygodnia na uprasowanie i pewnie jeszcze poczeka aż w przyszłym tygodniu przyjedzie mama Słońca i wszystko to uprasuje. Ja siedzę i piszę teraz w ostatniej czystej i uprasowanej koszulce, na jutro mam jeszcze jedną taką z długim rękawem, majtki te co na sobie plus jedne na sznurku - będą na jutro. Skarpetek cztery pary uff... do czwartku spokój.


Kochane Słońce, już nigdy nie będę narzekał jaki to ciężki dzień miałem w pracy. W domu dni są równie ciężkie, a jeszcze jak nasz synek się urodzi to już będzie Sajgon do kwadratu.

P.S.
Na szczęście szyjka przestała się skracać, czyli leżenie pomaga. Oby tak dalej i oby jeszcze kilka tygodni nasz P. poczekał. My na niego poczekamy i przygotowujemy się. Śpioszki, czapeczki wielkości piłeczki do tenisa, skarpeteczki takie że mi wchodzą w nie dwa palce, wszystko to takie fajne i takie maluśkie :)
Jak już synek będzie z nami, wtedy powiem jak będzie miał na imię. Tak postanowiłem. Na razie możecie zgadywać i głosować w ankiecie po prawej.


KKDK

Małgosia
- dzięki za uznanie.

Kasia - dzięki za kciuki.

Sheryll - jak zwykle dałaś mi do myślenia :). Myślę, że masz zbliżone poglądy do mojego Słońca. Nie przepadacie za księżmi. No cóż. Jak słyszę o tych ich występkach, jak widzę ich samochody i jak słyszę ich napominanie o pieniądzach na każdym kazaniu, to faktycznie też mnie to drażni. Z drugiej jednak strony jest cała masa duchownych uczciwie spełniających swoją misję, żyjących z ludźmi bez przepychu, żyjących dla innych i dla Boga.
Czasami myśląc o kościele widzę faktycznie chciwość, obłudę, zaprzedanie się pieniądzom tak jak robi to ojciec dyrektor. Z drugiej strony, i na szczęście jest to częstsze skojarzenie, myśląc o kościele widzę Jana Pawła II, jego dobroć, zrozumienie i szczerość.

niedziela, 20 kwietnia 2008

Love

Słońce moje kochane musi leżeć. Przynajmniej na razie. Szyjka niestety się skróciła o dwa milimetry i do końca, czyli jak mówią lekarze co najmniej do 34 tygodnia trzeba leżeć.

Żeby nam synek za wcześnie nie wyszedł, Słońce odpoczywa, a ja latam za zakupami i przygotowuje dom. Zrobiłem w domu bezprzewodowy internet (trochę sie zdziwiłem, że tak łatwo i bez większych problemów mi sie udało zważywszy na moje uzdolnienia informatyczne:). Teraz Słońce będzie mogło w łóżku z laptopem przygotowywać i zamawiać rzeczy dla P.
I bardzo dobrze, bo ja w pracy ostatnio to nawet nie mam czasu kawy się napić. To jeszcze jeden powód dla którego cieszę się, że uciekam stamtąd i przechodzę do nowej.

W sobotę pomalowałem duży pokój, co poskutkowało tym, że mnie zawiało (malowałem przy otwartym oknie, żeby nie śmierdziało farbą) i dodatkowo mam totalne zakwasy chyba na całym ciele. Wszystkie te bolące mięśnie, plus to zawianie powodują, że ruszam sie jak jakiś robot z filmów science fiction ze wczesnych lat 20 ubiegłego wieku. Ruchy mam ograniczone do minimum, to znaczy, że jak próbuję spojrzeć w dół (w doł jest najgorzej) to muszę się ukłonić bo szyją ruszyć nie mogę. Dzisiaj w kościele na kazaniu przysnąłem nieco i mi głowa właśnie w dół tak opadła. Nie dość, że drgnąłem (co mi sie zdarza przy zasypianiu) i trąciłem łokciem sąsiada to jeszcze mnie szyja tak zabolała, że aż w piętach poczułem. To chyba była kara Boska za to, że nie słucham kazania tylko przysypiam. I dobrze. Nie powinienem spać. Raz na tydzień przez godzinę to chyba można Bogu poświęcić pełną uwagę.

No i tak to malowanie wychodzi dzisiaj ze mnie. Ale warto było. Po pierwsze kolor wyszedł bardzo ładny i ładnie się rozprowadził po ścianach. Po drugie nic tak nie podnosi wiary we własne siły jak dobrze wykonana robota. Po trzecie na ścianie przekazałem Słońcu i synkowi ukrytą wiadomość (patrz niżej). Po zamalowaniu oczywiście już tego nie widać, ale wiadomość tam nadal jest i podświadomie będzie do nich docierać :). Obydwa serducha są dla moich dwóch najukochańszych osób na świecie. A jak synek będzie miał braciszka lub siostrzyczkę to no cóż, zrobimy kolejne malowanie i namaluję kolejną ukrytą wiadomość na ścianie tym razem z trzema sercami.

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

KKDK

Dzisiaj tylko KKDK bo na więcej nie mam siły
Sheryll - nie mów mi nawet o polskiej służbie zdrowia. Dno. Wiadomo że będę kupował dla synka najlepsze szczepionki i pewnie nie raz zapłacę, żeby nie czekać pół roku do specjalisty.

Dzisiaj przyjechał do mnie kurier z łóżeczkiem i ubrankami dla P.
miły Pan pomógł mi wnieść pudła do domu. W windzie spytałem się (nie lubię krepującej ciszy) czy długo tak dziennie pracuje, na co odpowiedział, że od 8:00 do 22:00 dzień w dzień.
Po prostu super robota. Później od słowa do słowa okazało się, że Pan ma chorą - dwuletnią - córkę, która nie ma jelita cienkiego.
Państwo polskie stać na 150 pln złotych miesięcznie na to dziecko. Przypominam, że to samo Państwo funduje politykom horrendalne pensje, a łysym pałom z wojska kupuje 150 wozów opancerzonych o czym pisałem ostatnio.

Oczywiście jest możliwa operacja, ale na zachodzie i oczywiście jest to droga sprawa. (Pewnie kosztuje z pół woza opancerzonego).
No nic, ojciec jeździ po 14h dziennie zbierając na operacje córki, politycy jeżdżą limuzynami za darmochę, a łyse pały jeżdżą tymi swoimi wozami opancerzonymi lecząc swoje kompleksy. I tylko to dziecko nie jeździ, bo taty nie ma w domu i nie ma kto jej zabrać na przejażdżkę, a poza tym bez jelita i z przyczepioną pompą dokarmiającą ciężko się jeździ.



Szlag mnie trafia.

niedziela, 13 kwietnia 2008

Respiratora brak, a mnie trafia szlag.

Jest trochę lepiej, chociaż boję się to nawet pisać, żeby nie zapeszyć. Słońce leży w szpitalu bierze lekarstwa rozkurczowe i na podtrzymanie ciąży. Na razie lekarze zdjęli jej ten krążek, bo nie ma skurczy a przynajmniej KTG tego nie wykazuje.
Raz udało mi sie trafić właśnie na takie badanie KTG i wiecie to naprawdę super tak słyszeć serducho naszego bobasa. Szybko bije, 140 uderzeń na minute, ale to podobno normalne, norma jest miedzy 120 a 150.
Lekarze dają 30% zagrożenia przedwczesnym porodem i 70% szans, że ciąża będzie donoszona. Jest to teraz dla nas najważniejsza rzecz na świecie, żeby maluch siedział w brzuszku jeszcze jak najdłużej, każdy dzień jest ważny.
Lekarze mówią też, coś co mnie wpienia, że Słońce nie może teraz rodzić bo nie ma wolnego respiratora, żeby ewentualnie podłączyć naszego synka. Wpienia mnie to nie dlatego, że dla P. nie ma miejsca pod respiratorem, bo przecież nie będę odłączał innego dzidziusia żeby naszemu zrobić miejsce. Wkurzam się bo w Polsce są pieniądze na jakieś chore pensje politykusów, na utrzymywanie wojsk w Iraku czy kupowanie żołnierzykom nowych zabawek do zabijania innych, a nie ma wystarczającej ilości respiratorów dla dzieci.
Niedawno czytałem jak to łyse pały z wojska chwaliły się, że kupują 150 nowych wozów opancerzonych. Po cholerę to komu? Wynocha z Iraku, tamtejsi ludzie poradzą sobie bez nas, wracać do polski i zakopać się w koszarach. Nie kupować mi tych wozów opancerzonych tylko kupić 150 respiratorów dla dzieciaczków.
Ja nie potrzebuję, żeby wojaki Szwejki zabijali w moim imieniu. I wcale się nie uważam, że wojsko podnosi moje bezpieczeństwo bo jakby nie było wojska to by nie było wrogów, po prostu byli by ludzie mieszkający po sąsiedzku.

KKDK
Sheryll, Małgosia - dziękuję za kciuki na pewno sie przydadzą :)

środa, 9 kwietnia 2008

:(

Miało być tak fajnie i mieliśmy sobie oglądnąć naszego synka na USG po raz kolejny uśmiechając się do ekranu.
Nawet i widzieliśmy P. ale radość długo nie trwała. Lekarz stwierdził, że szyjka macicy się skraca (obecnie 1.81 cm) i jest zagrożenie przedwczesnym porodem.

Lekarz założył Słońcu jakąś obejmę na tą szyjkę, żeby się dalej nie skracała i skierował nas do szpitala. KTG w szpitalu pokazało, że na szczęście skurczy nie ma, na wszelki wypadek jednak, Słońce dostało jakieś leki rozkurczowe, no i leży tam teraz w szpitalu na obserwacji. Dostała też zastrzyki z jakimś lekiem, żeby płucka naszego synka na wszelki wypadek, już teraz przygotować na samodzielne oddychanie. Panie Boże spraw proszę, żeby nasz synek jeszcze nigdzie nie wychodził i niech poczeka jeszcze.


Synku Ciebie proszę zostań tam u mamy jeszcze trochę. Ja wiem, że pewnie chciałbyś już nas zobaczyć i zobaczyć świat ale jesteś jeszcze za malutki. Poczekaj jeszcze tak chociaż do 2.5 kg czyli musisz przytyć jeszcze 700 gram. Później już możesz powolutku do nas wychodzić.

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Straszliwy żywot więźniów.

Wkurzyłem się dzisiejszym porankiem. W radiu Wawa, mówili rano o tym skazańcu co to sie powiesił w celi czy o dwóch nawet skazańcach. Nie znam faceta i no trudno powiesił się. Ale nie to mnie zdenerwowało. W pewnym momencie dziennikarz oddał głos stróżowi więziennemu - pospolicie nazywanemu klawiszem. No i ten stróż, tłumaczy się, że monitoring nie działa nad kibelkiem, żeby zapewnić skazańcom odrobinę intymności a niestety ten wiezień właśnie nad kibelkiem się powiesił. Ok tu jeszcze nie byłem zdenerwowany, chociaż ta troska o tą intymność więźniów...
Następnie ów strażnik tłumaczy się, ze jeszcze parę minut wcześniej skazaniec leżał na łóżku i oglądał telewizję. Coś tam jeszcze ten klawiszyna mówił ale mnie już krew zalała. Nie słuchałem dalej.

Jak to jest że przestępca, znaczy się bandzior jakiś, w ramach odbywania kary strasznie się męczy leżąc na pryczy i oglądając telewizję. Kurna za przeproszeniem ja zapindalam na tego bandytę, a ten sobie leży i telewizję ogląda? Za czyje on leży? Nie dość, że złamał prawo to jeszcze sobie kutwa jedna odpoczywa.
Czyli rozumiem, że bandzior, który mi kilka lat temu przystawił pistolet do brzucha na zasranej Pradze i okradł z portfela i telefonu komórkowego, nawet jak trafił do więzienia to odbył straszliwą karę w postaci leżenia i oglądania telewizji? Normalnie strach się bać. Napadniesz na kogoś i za karę Sąd Najwyższy Rzeczypospolitej Polskiej może cię skazać na karę odpoczynku przed telewizorem. Ho ho ho toż to niesamowicie straszliwa kara.

Dla wszystkich broniących więźniów (biedaczków). Nie nie wierzę w to, że bandyta w celi ma ciężką karę bo jest odosobniony. Po pierwsze (primo) ma kolegów bandziorów w celi, po drugie (secundo) ma widzenia i może się widzieć z rodziną, po trzecie (tertio) ma ten cholerny telewizor do miłego spędzania czasu.

My z żoną nie mamy telewizora, bo nie mamy czasu go kupić, a poza tym jak wracamy z pracy (żona obecnie nie wraca bo zajmuje się noszeniem synka) to nie mamy siły oglądać telewizji bo nie leżeliśmy w pracy na łóżku, tylko pracowaliśmy żeby zapłacić podatki, żeby nasz biedny wiezień mógł leżeć i oglądać telewizje.

Nie no kur..a szlag mnie po prostu trafia.

Dzisiaj bez KKDK bo wkurzony jestem. Ale dziękuje za wpisy.

sobota, 5 kwietnia 2008

Kłótnia.

Popstrzykałem się ze Słońcem moim kochanym. Jak zwykle o pierdołę jakąś. Chociaż może źle się wyraziłem. Nie chodziło o pierdołę, to była ważna rzecz, tylko ja do końca tego nie rozumiałem.

Koniec końców Słońce wygarnęło mi, że nic nie robię dla naszego dziecka tylko Internet i swoje przyjemności. Początkowo wkurzyłem się, bo jak to, ja nic nie robię? Do pracy chodzę, śniadania robię, czasem obiad no i…. no i to wszystko. Właśnie. Słońce po raz kolejny miało rację. Naprawdę niewiele robie dla tego domu naszego. I dla naszego zbliżającego się już niedługo synka. Boleśnie odczułem to na pierwszych zajęciach ze szkoły rodzenia, gdzie celem zapoznania na początku wszystkie pary mówiły swoje imiona, terminy porodu, szpital gdzie chcą rodzić itp. Jak ‘kolejka zwierzeń’ zbliżała się do nas poczułem strach bo tak prawdę mówiąc to w końcu nie wiem jaki my mamy termin. 28.06.2008 to ten jaki nam mówili na początku, później na USG termin się przesuwał no i ja nie wiedziałem, który w zasadzie mam termin powiedzieć.

Ostatecznie szybko się ze Słońcem skonsultowałem i przy okazji dowiedziałem się, że terminy z USG owszem są ważne ale zawsze podaje się ten wyliczany na podstawie ostatniej miesiączki.

Ech… faktycznie niewiele ja wiem o tym porodzie i w ogóle o ciąży, że o wyprawce nie wspomnę. Synek za 80 dni będzie z nami a ja nadal w lesie. Dobrze, że Słońce myśli i się przygotowuje. Od miesiąca siedzi na necie i zbiera informacje, porównuje ceny, jakości, wygląd itp. wszystkich rzeczy dla naszego synka. Dobrze że P. ma taką mądrą i przewidującą mamę bo dzięki temu nie przywitamy go na świecie z pustymi rękami.

A tak a propos to synek nasz kopie jak normalnie piłkarz jakiś. Brzuch Słońca to już nie to że podskakuje on się normalnie cały przemieszcza i wydyma że aż czasami to się boimy. Raz jak położyłem rękę na brzuszku to poczułem (mogę przysiąc), że synek nasz przytknął plecki do brzucha od wewnątrz i przesunął nimi pod moja ręką. Ok. mogła to być głowa albo pupa ale tak czy siak wrażenie było niesamowite. Tak samo jak niesamowite było to, jak zwykłym stetoskopem usłyszeliśmy bicie serducha naszego szkraba. Rośnij synku, ćwicz mięśnie i dojrzewaj spokojnie. Już za kilka tygodni zobaczysz mamusię z drugiej strony, a ten brzydki obok to będzie Twój tata:)

Ostatecznie pogodziliśmy się ze Słońcem, co osobiście bardzo lubię. W ramach przeprosin i w ramach uczczenia mojej zmiany pracy poszliśmy sobie na pizzę (tajemnicą poliszynela jest to, że nie chciało nam się nic dzisiaj gotować na obiad). A właśnie, w pracy zaproponowali mi mniej niż w przyszłej pracy, tak więc decyzja była prosta i bez dylematów. Co prawda próbowali mnie jeszcze skusić jakimś tam awansem na wysokie stanowisko (bez zwiększenia pensji:), ale szybciutko odmówiłem bo większe stanowisko = większy stres i mniej czasu spędzone w domu. Tak się składa, że znam osobę, której stanowisko miałbym zająć i wiem jak pracuje. To znaczy 15 h w pracy plus 3 weekendy w biurze. Za takie coś dziękuję i idę na nowe. Nie wiem jak tam będzie i czy dam radę ale mam nadzieję, że przynajmniej układy będą bardziej ludzkie i nie będzie idiotycznych procedur.

Na koniec.

Od tygodnia zbierałem się, żeby Słońce o coś spytać. W końcu dzisiaj się odważyłem i powiedziałem o co mi chodzi. Otóż brakuje mi pójścia do kina na jakiś film science-fiction albo inny z elfami, smokami itp. Słońce z reguły nie chodzi na takie filmy bo dla niej to strata czasu (chociaż jak byliśmy na ‘Wojnie światów’ to jej się podobało). No więc Słonce nie chodzi, a mi głupio tak samemu, bez niej iść do kina. Z drugiej strony ja takie filmy lubię i trochę mi ich brak. Powiedziałem to dzisiaj Słoneczku mojemu a Ona na to, że jak chcę to przecież mogę iść. No i amba. Bez żadnego problemu mogę sobie iść. Jakbym wiedział że tak łatwo pójdzie to już dawno bym zapytał i nie stracił kilku fajnych filmów na które nie poszedłem…

No nic szykuje się teraz na:




KKDK

Sheryll – przywróciłaś mi wiarę w bloga. Już myślałem, że nikt tu nie zagląda :)

środa, 2 kwietnia 2008

Pragmatyzm vs. odczucia

Stracha mam. Boje się, żeby mi w pracy nie dali za dużo kasy. Brzmi to może nieco dziwnie ale już tłumaczę o co chodzi.

Paręnaście dni temu zgłosiła się do mnie head hunterka z propozycją pracy. Na rozmowie, na którą poszedłem, oferta mi się spodobała i to bardzo. Na tyle, że złożyłem papiery w obecnej firmie i jestem zdecydowany przejść. Boje się tylko jednego, że na odchodne usłyszę od mojego przełożonego propozycję nie do odrzucenia w ramach tzw. 'zatrzymywania pracownika'. Już teraz zapowiedział, że będzie o mnie walczył i obecnie załatwia z kadrami szczegóły i wysokość potencjalnej podwyżki.
Niestety istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że dostanę ofertę większą niż w przyszłej 'potencjalnej' pracy. Wtedy też względy pragmatyczne będą niejako obligowały mnie do pozostania tutaj i nie przechodzenia tam.
Niestety jest to prawdopodobne, z tym że oprócz względów pragmatycznych istnieją także te inne czynniki, które sprawiają, że po prostu chciałbym usłyszeć mniej i rozstać się z obecnym pracodawcą.
Nie mówię tu o atmosferze w dziale, bo ta jest super i mój przełożony to naprawdę równy chłop. Pracuję w dużej międzynarodowej korporacji i sama instytucja jako taka mnie po prostu rozwala. Bezwład tej instytucji, próby jakichkolwiek zmian, które ciągną się w nieskończoność, absurdalność poleceń przełożonych wyższego szczebla, wieczny brak czasu i wszechogarniający stres. Ja wiem, że tak pewnie jest w każdej instytucji ale naprawdę już tak dla czystego zdrowia psychicznego mam ogromną chęć zmiany środowiska.

Nowa potencjalna firma, ogólnie jest nową instytucją na rynku i zdecydowanie bardziej polską niż moja obecna. Zakładam, że użeranie się z dostawcami w języku polskim, jest prostsze niż użeranie się w języku angielskim, zważywszy zwłaszcza na mój mizerny poziom języków obcych:). Opis stanowiska jaki uzyskałem na rozmowie, sprawia wrażenie, że firma ta nie jest jeszcze 'skażona' absurdalnymi procesami godnymi Dilberta.
No tylko że zawsze istnieje (niestety też niezerowe) prawdopodobieństwo, że projekt upadnie i firma się rozleci a wtedy zostaję bez pracy.

Teoretycznie najlepiej byłoby po usłyszeniu propozycji przez obecnego pracodawcę wrócić do przyszłego z tą informacją i rozpocząć swego rodzaju licytację o mnie. Tylko, że ja tak nie umiem, a poza tym, firma która zwycięży ma wtedy 'prawo' wypominać mi tą podwyżkę i zasłaniać się nią przy kolejnych żądaniach kierowanych w kierunku mojej osoby.

Załóżmy jednak scenariusz pragmatyczny, czyli obecny pracodawca daje mi więcej, ja to przyjmuję i zostaję w tym bagienku, które znam. Nic się nie zmienia, dalej robię to co robię, dalej wiem jaką mam możliwość rozwoju (czyli żadną), dalej wiem, że mam milion rzeczy do zrobienia i wieczne pretensje, że się z czymś tam nie wyrabiam :). Ewentualnie jedna rzecz się zmieni jeśli przyjmę większą kasę i zostanę w firmie. Stanę się 'tym niepewnym' pracownikiem skłonnym zawsze na odejście. A ja jestem 'pewnym' pracownikiem i cenię sobie ten spokój i wzajemne zaufanie między mną a przełożonym.

Naprawdę chciałbym odejść i spróbować w innej firmie boję się jednak tej pragmatyczności, która będzie mi kołatać w głowie, że źle robię.

Na koniec jeszcze jeden argument za odejściem. Jakieś 2 tygodnie temu, jak miałem silne ciśnienie w pracy i ileś tam problemów się skumulowało poczułem taki dziwny ucisk w klatce, aż musiałem usiąść na krześle. Ja wiem że jestem hipochondrykiem ale cholera wystraszyłem się. Może lepiej spróbować gdzie indziej a nuż będzie spokojniej? (Tutaj wiem jak jest i jak będzie).