poniedziałek, 23 lutego 2009

Hipochondryk.

Ktoś kiedyś na tym blogu pisał w komentarzach jak to ja fajnie i na luzie podchodzę do nękających mnie chorób (dla niewtajemniczonych przypominam, że obecnie mam dwie. HBS i Mycobakteriozę chociaż to drugie teoretycznie wyleczone).
Swoją drogą wyliczyłem sobie, że do wyleczenia tej mycobakteriozy przez rok połknąłem 1974 tabletki antybiotyku i około 658 tabletek osłonowych. Około. Plus minus dwieście tabletek ale kto by to liczył. Muszę zaznaczyć, że jestem dumny z mojej wątroby, która dzielnie zniosła te antybiotyki i przez cały ten czas tylko raz mi było niedobrze. (Tak trzymaj wątrobo kochana).

No ale wracając do meritum. Do dwóch wyżej wymienionych chorób, po ostatnim tomografie mogę dorzucić kolejne badziewie, które się do mnie przyczepiło. Samo badanie tomografem było całkiem przyjemne, rzekłbym, że nawet mi się podobało bo po pierwsze nikt mnie nie dotykał zimnym stetoskopem, nie smarował mazidłami, żeby np. przyczepić jakieś sondy, nic nie wtykał, przytykał itp. Po drugie było w pozycji leżącej, a dokładnie przez piętnaście minut musiałem leżeć w takiej większej rurze kanalizacyjnej i nie ruszać się.
Gdyby nie hałas (cholernie głośno było) może i nawet zdążyłbym się zdrzemnąć :).
Po odebraniu wyników poszedłem z nimi do lekarza, a ten tylko spojrzał i mówi, że z takimi wynikami, jedynym sensownym wyjściem jest stół operacyjny.
Mówił też, żebym się nie przejmował bo w dzisiejszych czasach to takie operacje robi sie na porządku dziennym, a przepukliny w kręgosłupie (bo o niej mowa) to już praktycznie rutyna.

Rutyna rutyną i może i bym dał się skroić bez mrugnięcia okiem(zawsze to jakaś jedna blizna więcej i można mówić, że to blizna z bijatyki na Pradze, i że ich było 10-ciu ale dałem radę) ale kurcze jakoś tak niepewnie się czuję.
Mało jeszcze o tym wiem, jesteśmy ze Słońcem przed wizytą u neurochirurga, ale jak pomyślę, że będą mi wycinać coś tam zaraz przy rdzeniu nerwowym w kręgosłupie to jakoś tak nieswojo mi się robi.
Wiecie mój ojciec leży od paręnastu lat sparaliżowany (od dwóch lat zbieram się, żeby o tym napisać ale chyba nigdy nie dam rady), co prawda u niego rdzeń jest przerwany w kręgach szyjnych, u mnie operacja na lędźwiowych no i nikt nie mówi, że mi go przerwą ale... no właśnie jakie jest ryzyko i co może ze mnie zostać po takiej operacji. A co zostanie jak tego nie zrobię?

Ech no nic czekamy na wizyty u tych neurochirurgów bo dla pewności zasięgniemy porad dwóch niezależnych specjalistów. Na razie chyba nie ma co gdybać, po raz kolejny pozostaje niepewność o siebie i swój stan zdrowia. Chciałbym, żeby Słońce miało w 100% sprawnego męża (jak mi dwa dni temu coś strzeliło to tylko chodzę i jęczę, że mnie boli a ból czasami promieniuje do mojej prawej stopy), chciałbym też, żeby P. miał sprawnego tatę i za rok, jak pójdziemy na sanki, żebyśmy mogli razem pozjeżdżać z góry. Chciałbym też po prostu przestać cały czas odczuwać to cholerne łupanie w krzyżu. Bez przerwy. Ostatnio zacząłem „kolekcjonować” chwile kiedy mnie nic w plecach nie boli. Marna ta kolekcja :)


KKDK
InnaM - Już nie bezzębne :) Ma jednego zębola.

Anonimowy - rozmawialiśmy o tym ze Słońcem kiedyś. Powiedziała bardzo mądre zdanie, że teraz, kiedy P. jest od nas całkowicie zależny musi być postawiony na pierwszym miejscu. Z czasem być może będzie to ewoluować i środek ciężkości naszych uczuć będzie się przesuwał w kierunku nas - rodziców. Na razie jednak synek jest naszą gwiazdeczką, a nam samym siebie na wzajem nie brakuje :).