poniedziałek, 23 czerwca 2008

Horror cz. II

Kolejny dzień i pobudka wcześnie rano. W nocy jeszcze dwa razy wstawaliśmy na odciąganie pokarmu dla Piotrusia bo wiadomo nie ma jak mamine mleko. Za pierwszą taka pobudką, Słońce lekko skołowane dochodziło do siebie z minutę, później już powiedziała mi, że w pierwszej chwili zdziwiła się po co ją budzę, skoro Piotruś jest koło niej i sobie śpi.
Ze mną nie lepiej, w nocy obudziłem sie słysząc płacz dziecka. Naszego dziecka, które było kilka kilometrów od nas samo w szpitalu. Jeszcze mi ciężko jak o tym piszę. Ogólnie to była bardzo ciężka noc. Rano wstaliśmy i z powrotem do szpitala, nadal niewiele ze sobą rozmawiając bo i o czym?

Dziwne, ale im bliżej byłem szpitala tym większy odczuwałem niepokój. Uczucie to towarzyszyło mi do samego końca i z każdym dniem było coraz silniejsze.
Maksymalnie zdenerwowani wchodzimy do "naszego" pokoju i patrzymy na Piotrusia.
Jest, oddycha, żyje, wygląda ok. W życiu przeszedłem już parę stresów typu egzaminy, obrony, oświadczyny itp. i ulgi po ich zdaniu, wypowiedzeniu. Nigdy jednak, nie miałem tak wielkiej ulgi jaką odczuwałem wtedy kiedy patrzyłem na naszego synka po nocy spędzonej osobno. I wiecie co nie przyzwyczaiłem się do tego uczucia. Każdego dnia przez cały pobyt Piotrusia w szpitalu codziennie rano czułem ten sam przeogromny niepokój i ulgę której nie umiem opisać po dojściu na miejsce i spojrzeniu na naszego synka.
Jak trudno musiało być Słońcu niech świadczy fakt, że cztery dni po urodzeniu przez cały dzień siedziała przy naszym dziecku. Mieliśmy takie specjalne kółko pompowane do siadania, ale raczej niewiele Jej to pomagało. Po prostu nie można siedzieć wygodnie przez cały dzień cztery dni po porodzie gdzie wszystko jest jeszcze praktycznie jedną wielką raną.
W czasie tego pobytu stopy Słońca spuchły chyba dwukrotnie. Po prostu zrobiły się balony, na których nie dało się chodzić. (W domu znaleźliśmy sandały, które po rozpięciu na ostatnie dziurki ledwo wchodziły na stopę Słońca. To były jedyne buty w domu jakie mogła wcisnąć na nogę.)

Pojmuję już jak wielką siłą jest miłość matki do własnego dziecka?
1. Cztery dni po porodzie
2. W kroczu jedna wielka żywa rana
3. Nogi jak napuchnięte jak balony
Mimo tego, miłość, która trzyma matkę przy dziecku niezależnie od własnego cierpienia. I tak jest zapewne z każdą matką, a przynajmniej powinno tak być. Powiem wam jedno. Słońce mi zaimponowało swoją siłą i determinacją. Piotrusiu już to mówiłem ale powtórzę jeszcze raz. Masz najwspanialszą mamę na ziemi.

Wracając jednak do naszej traumy. W szpitalu kupki przestają powoli być czerwone i przechodzą w normalny u noworodków zielony kolor. Ulga, ale niestety lekarze badając krew stwierdzają bilirubinę czyli mówiąc po ludzku żółtaczkę. Mały trafia pod lampy na solarium.


Na oczach specjalna opaska (ile myśmy się nawalczyli żeby jej nie ściągał :). Pierwszy dzień opalania to była jakaś tragedia. Piotruś zdzierał opaskę z oczu, wrzeszczał i nie dało się go nijak uspokoić. Poważnie mówiąc, pod koniec dnia byliśmy zrozpaczeni i zdruzgotani naszym brakiem umiejętności uspokojenia synka.
Przed naszym wyjściem przyszła pielęgniarka i z uśmiechem "porozmawiala" sobie z Piotrkiem, umyła, nakarmiła i położyła pod lampy. O dziwo Piotruś nie płakał i nam łatwiej było dzięki temu wyjść. (W ogóle widząc fachowość pielęgniarek i ich "matczyne" podejście do dzieciaczków na oddziale lżej nam się robiło na sercu. Niepokój wracał tak mniej więcej po 5 minutach od wyjścia z oddziału i trwał tak już do rana.) Widząc, że jest pod fachową opieką poszliśmy do domu, zapewnieni jeszcze na odchodne przez pielęgniarki, że nie z takimi urwisami dają sobie radę.
Następnego dnia te same pielęgniarki, tylko z nieco większymi workami pod oczami powiedziały, że takiego urwisa to jeszcze nie miały na oddziale, zastanawiają się po kim dziecko ma taki charakter i że życzą nam powodzenia. (No cóż mówiły to profesjonalistki. Co mamy powiedzieć My. Totalni amatorzy). Kolejny dzień opalania minął już o wiele spokojniej. Piotruś być może już zmęczony, może przyzwyczajony leżał i odpoczywał pod lampami od czasu do czasu dokarmiany przez mamę. Po południu już całkowicie zrezygnowano z lamp i rozpoczęliśmy jednodniowe czekanie czy ta bilirubina spadnie czy wzrośnie. Czekanie było przyjemne i miłe choć te stopy Słońca i jej ból nic sie nie zmieniły.
Pielęgniarki przy okazji pokazały nam "chwyt" najlepszy do kąpania dzieci. (Trzyma się jedną ręką bez obawy że dziecko się wyślizgnie. Faktycznie to była dobra lekcja.) My siedzieliśmy we trójkę i gdyby nie świadomość opuszczenia synka na kolejną noc było by całkiem fajnie.

Następnego dnia (0prócz porannego stresu) jesteśmy pełni niepokoju i wyczekiwania na badania krwi. Jeśli bilirubina wzrośnie wtedy kolejny dzień naświetlania, później kolejny dzień czekania czyli kolejne trzy dni nie bycia razem. Ostatecznie jednak przychodzi najlepsza wiadomość dnia:) Bilirubina jest na zadowalającym poziomie czyli możemy iść do domu. Rany jakaż to była ulga i radość. Sześć dni po urodzeniu nareszcie będziemy w domu (po raz drugi:)


P.S. Domniemaną przyczyną krwi w kupce naszego synka, było mikrouszkodzenie powstałe podczas wprowadzania cewnika, który miał na celu odgazowanie naszego synka zaraz po porodzie. Wiem, że ta pani, która to robiła chciała dobrze i chciała ulżyć naszemu maleństwu. Pewnie nawet nie wie ile stresu nam przysporzyła i jaki dramat z tego powstał. Powtarzam jeszcze raz. Nie życzę tego nikomu.

KKDK
InnaM - tak wszystko w porządku. Obecnie kupy są żółte czyli takie jak tego oczekiwaliśmy. Zaczynają też śmierdzieć, dzięki czemu łatwiej nam się zorientować dlaczego Piotruś płacze.

Sheryll - Taki szpital znajduje się w naszym betonowym mieście :). Nazywa się Instytutem Matki i Dziecka. Jak widać jest instytutem Matki i Dziecka w godzinach 9:00 - 22:00. Od 22:00 do 9:00 jest Instytutem Dziecka bez Matki ;). Żeby jednak być sprawiedliwym. Na oddziale, na którym był Piotruś przebywali sami mali pacjenci pod intensywną opieką. Mali to znaczy 800-1500 gram. Intensywną to znaczy wszystkie te dzieciaczki z wyjątkiem Piotrusia podłączone były do respiratorów, rurek, poobklejane były plastrami i innymi cudami. Można to zaliczyć jako taki OIOM, dlatego mimo, że jest mi ciężko, jestem w stanie zrozumieć dlaczego miało nas nie być od 22:00. Jako ciekawostkę powiem, że najmniejsze dziecko jakie było w historii tego Instytutu i zostało odratowane ważyło 450 gram. (Bochenek chleba waży 500 gram, margaryna pakowana jest po 500 gram) Spróbujcie w sklepie kupić 45 deko jakiejś wędliny i weźcie ja do ręki. Tyle ważył mały człowieczek. Dla mnie to jest niepojęte.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

No horror! Nic dodać nic ująć. Determinację Słońca rozumiem. Nie mogła postąpić inaczej. W takich chwilach nie czuje się bólu i dyskomfortu. Musisz teraz ją mocno wspierać, dać odpocząć i nacieszyć się Piotrusiem tak, jak tego chce...

Anonimowy pisze...

Straszne... Ale całe szczęście, że jest już dobrze...

Anonimowy pisze...

Teraz już będzie dobrze. Trzymam kciuki za Was Troje!

Anonimowy pisze...

To straszne, że takie maleństwo już tyle miało przeżyć w ciągu zaledwie kilku pierwszych dni życia :(
Dobrze, że już się unormowało, niech Wam się maluc dobrze chowa :)