niedziela, 22 czerwca 2008

Horror cz. I

Tego czego doświadczyliśmy ze Słońcem w ostatnich dniach nie życzę nawet najgorszemu wrogowi.

Ze szpitala, po porodzie, wypisali nas już po dwóch i pół doby i z radością pojechaliśmy do domu. Piotruś co prawda przespał wejście do swojego domu ale trudno - jego prawo. Zresztą już po chwili się obudził i już ze swojego łóżeczka porozglądał się przez chwilę. Chwilę, która pozwoliła mu się zorientować, że jest głodny i rozpocząć krzyk. U Piotrka trwa to około 10-15 sekund.

Do wieczora w zasadzie już nic się szczególnego nie wydarzyło, Piotruś na zmianę ssał, spał, s..ał, a my zaspokajaliśmy - jak mogliśmy - Jego potrzeby. W nocy było podobnie, aż do pierwszej kupy.
Teraz jest mi już nieco lżej o tym pisać, ale wierzcie, że wtedy był to dla nas najgorszy czas w naszym życiu. W kupce naszego synka znaleźliśmy ślady krwi. W kolejnej podobnie i tak przez 6 razy. Krwi było więcej lub mniej. Nad ranem, kiedy Słońce zmieniało kolejną pieluchę, modliłem się już tylko o to, żeby tej cholernej krwi już tam nie było, tylko że ona tam cały czas się pojawiała.
W Internecie niewiele na ten temat piszą, znalazłem tylko informacje o tym, że krew w stolcu u noworodków to poważna sprawa i nie wolno jej bagatelizować.
Boże jak my sie wtedy baliśmy o naszego synka. Wszystkie nasze plany, nasze marzenia, cale nasze życie zamknięte w tej malutkiej osóbce było zagrożone a my nic nie mogliśmy zrobić, żeby mu pomóc. Tej nocy naprawdę po raz chyba pierwszy w życiu tak sie bałem. Nasz trzy dniowy synek chorował a my w środku nocy nie wiedzieliśmy co robić.
Boję się przypominać sobie jakie myśli mnie wtedy nachodziły, boje się, że jak zacznę to rozpamiętywać, jeszcze wrócą i znowu zagrożą zdrowiu i życiu naszego maleństwa.

Rano gdzieś koło 10 udało nam sie dodzwonić do szpitala, z którego nas wypisano. Zostaliśmy skierowani do lekarza pediatry pierwszego kontaktu. Tylko, że my nie mamy jeszcze lekarza pierwszego kontaktu bo Piotruś był w domu dopiero po południu dnia poprzedniego. Niby kiedy mieliśmy wybrać i zapisać go do lekarza?
No nic, zamiast planowanego ten dzień werandowania, poszliśmy od razu "na spacer" do przychodni niedaleko nas. W przychodni dowiadujemy się, że zapisów już nie ma i nie możemy zapisać Piotrusia. Słońce naprawdę ledwo stało na nogach, trzy dni temu urodziła, teraz nie wiadomo co się dzieje z naszym synkiem, na dodatek zamiast leżeć i odpoczywać trzeba biegać szukając lekarza, który łaskawie powie nam co się dzieje z naszym dzieckiem.
Dobra miałem nie przeklinać na blogu ale trafiła mnie
JEBANA KURWICA NA POLSKĄ SŁUŻBĘ ZDROWIA, KTÓRA MA W DUPIE PACJENTÓW!!!

Pytamy czy przyjmą nas prywatnie, Pani za ladą widzi chyba, że po prostu nie odejdziemy a jak nas spróbują wygonić to najpewniej ktoś z personelu zginie. Pobiegła do lekarki, a ta PINDA zasrana nie patrząc nawet na Piotrusia, zaleciła jechać do szpitala pod fachową opiekę. Nie wyszła nawet, nie spytała co dokładnie sie dzieje, nie uspokoiła, nie wezwała karetki (skoro zaleciła jechać do szpitala to chyba znaczy, że uważała że sprawa jest poważna). Nie zrobiła nic. Wypchnąć pacjentów za drzwi, umyć kaprawe rączki i sprawa zamknięta, a to że pacjent ma trzy dni i nie wiadomo co mu dolega to już jest nieważne.


"Wypchnięci" za drzwi decydujemy nic już nie odkładać, przekładamy w domu malucha z wózka do fotelika, wsiadamy w taksówkę i jedziemy do szpitala. W szpitalu na izbie przyjęć lekarze po zbadaniu i wysłuchaniu nas postanawiają zatrzymać Piotrusia na oddziale KPN (Klinika Patologii Noworodków).
Po przyjściu na oddział, pielęgniarki wypraszają nas na czas pobierania krwi i badania naszego maleństwa. Później już dowiadujemy się, że to po to, żebyśmy nie widzieli jak kłują naszego dzidziusia, pobierając Mu krew itp. W poczekalni Słońce płacze ja ledwo się powstrzymuję, i ostatecznie też pękam. Chlipiemy oboje, mi nie przechodzi przez gardło nawet jedno słowo pocieszenia, no bo jak tu pocieszać w takiej sytuacji? Co mam powiedzieć, że będzie dobrze, że wszystko sie ułoży? Nie, Jak coś się stanie Piotrusiowi nic już nie będzie dobrze i nic już sie nie ułoży. Świat przestanie istnieć, nasz świat zniknie.

W końcu pozwalają nam wrócić do synka, na ręce plastry, na piętach ślady po ukłuciach, biedaczek leży pokłuty, my wiemy, że to dla jego dobra, On nie wie dlaczego tak musi cierpieć. Po chwili przychodzi lekarka, wypytuje nas co i jak, pokazujemy jej nocną pieluchę. Lekarka jest miła i delikatna, mówi żebyśmy się nie martwili i że badania wszystko pokażą. Mówi też, niestety, że na oddziale nie można zostawać na noc i około 22.00 będziemy musieli iść do domu. A Piotruś zostanie sam w szpitalu...

Od rana nic nie jedliśmy, Słońce w trzecim dniu po porodzie, cały dzień siedzieliśmy w szpitalu przy synku, ja jeszcze poleciałem kupić laktator, żeby odciągać pokarm dla Piotrusia w nocy i coś tam jeszcze do jedzenia (rogal maślany dla Słońca, dwa pączki dla mnie - zresztą i tak byśmy więcej nie zjedli). Siedzimy w tym pokoiku, na ścianach jakiś Miś Puchatek, w rogu łóżeczko, wanienka, przewijak itp. Taka niby domowa atmosfera ale jak tu ukryć, że to szpital? W salkach obok jakieś dzieci w inkubatorach, jakieś matki z nimi, nikt sie nie uśmiecha a jeśli już to wszystko jakieś takie nerwowe, sztuczne. I nasz Piotruś leży i patrzy na nas, śpi albo je. A my patrzymy na niego i serce nam się kraje. Po prostu czujemy ogromny strach, smutek, rozpacz...

O 22.30 wychodzimy ze szpitala. Pielęgniarki na oddziale, zrobiły na Nas bardzo dobre wrażenie, i pewnie tylko dlatego udało nam się wogóle w jakiś sposób zostawić nasze dziecko w czwartej dobie życia na noc same w obcym miejscu. Po drodze - i już w domu - niewiele ze sobą rozmawiamy. Mi było na sercu tak ciężko, że aż fizycznie odczuwałem taką jakby obręcz na klatce. Po prostu mnie paraliżował strach o nasze maleństwo.

Nie umiem sobie wyobrazić co czuło Słońce tej pierwszej nocy bez dziecka, które urodziła zaledwie trzy dni wcześniej.
Po prostu nie umiem sobie tego wyobrazić.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ale wszystko już w porządku, tak? Tylko opowieść dzielisz jak zwykle? Powiedz, że tak...

Anonimowy pisze...

Kto jak kto ale ja doskonale rozumiem Wasz lęk o dziecko. Weronika jest po operacji serca i tego co przeżyliśmy również nie życzę największemu wrogowi. Jedno mnie w Twojej opowieści uderzyło: JAK TO NIE POZWOLILI ZOSTAĆ NA NOC? Bardzo dziwne. Teraz właściwie wszędzie matka może zostać z dzieckiem na noc. Przeważnie nie ma warunków na położenie się, ale siedzieć można. Ja nie zostawiłam malucha nigdy oprócz chwil po operacji na OIOMie. Wszędzie walczyłam, żeby być z nią całą dobę. I wywalczyłam. Jak trzeba było to szłam do ordynatora, piekliłam się i straszyłam (dziś nawet nie wiem czym... kartą praw pacjenta, telewizją...). Naprawdę współczuję Słońcu tego odosobnienia od dziecka. Przecież to trauma i dla niej i dla dziecka. Nie rozumiem... Gdzie jest TAKI szpital?

Anonimowy pisze...

:( nie umiem pocieszyć...
Ciężko cokolwiek napisać :(

Bardzo mi przykro.

Małgosia