poniedziałek, 16 czerwca 2008

Akcja P.

P - jak Poród.
P - jak Piekielny ból.
P - jak Przeogromne szczęście.
P - jak Piotruś.

Zaczęło sie jak zwykle znienacka. W sobotę było Opole, Słońce oglądało, ja coś tam dłubałem przy komputerze. Na chwilę przyszedłem, posłuchałem jak Feel zgarnia wszystkie możliwe nagrody i poszedłem z powrotem dłubać.
Tak po północy Słońce wyłączyło TV, ja komputer i zbieraliśmy się do spania. Podczas gdy Słońce poszło sie myć, ja w tym czasie położyłem się na naszej nowej dużej czerwonej kanapie, przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie jak to Słońce mnie woła z łazienki, że jej wody odeszły. (Serio o tym pomyślałem). 10 sekund później Słońce FAKTYCZNIE mnie zawołało, że chyba jej wody odeszły.
I zacząłem uczestniczyć w tym śnie tyle że już na serio. Wody odeszły, ale nie to żeby jakimś chlustem, po prostu ciekło. Panika nas ogarnęła no bo niby wiemy co robić ale nigdy wcześniej tego nie ćwiczyliśmy. Jechać taksówką?, dzwonić po pogotowie?, torby niby przygotowane ale czy wszystko w nich jest. Sparaliżowało mnie. A w zasadzie nas. Przez chwilę nie robiliśmy nic, tak jakby się czas zatrzymał i nie wiem ile to trwało.
Sekundę później przyszło jakieś takie ocknięcie. Na postoju przed blokiem nie było taksówek, zadzwoniłem po jakąś a Słońce zaczęło się ubierać. Szybki przegląd listy, dokumenty do plecaka, aparat, komórka do kieszeni, torby w rękę i idziemy.
Taksówkarz spojrzał, nic nie powiedział tylko radio ściszył i ruszyliśmy do szpitala.

W szpitalu na izbie przyjęć przywitała nas "wspaniała pani", która powiedziała, że nie ma przyjęć na oddział położniczy i że wszystko jest na kartce napisane. Po prostu zajebista pani. My tu w nerwach, nie wiemy nic, a ta nam się kartą zasłania. Dzwonimy do naszej położnej i mówimy w czym rzecz, na co ona, żebyśmy sie nie przejmowali tylko szli na badanie i zadzwonili do niej jak lekarz już powie co robimy.
Słońce poszło pod KTG a ja w poczekalni chciałem tą kartkę zerwać ze ściany i wepchnąć babsku do gardła, żeby sie udławiła. Głupia franca jedna, cieciowa baba, ogląda Opole (kabarety) i mówi nam żebyśmy sobie poszli bo przyjęć nie ma. Jak babsko chce Opole oglądać to niech kurna ogląda ja nie mam z tym problemu tylko niech nie podejmuje lekarskich decyzji czy Słońce może jechać gdzie indziej czy nie bo sie na tym Babsko nie zna. Nie zna się bo za dużo Telewizji ogląda, zamiast się uczyć.
No nic lekarz bada Słońce, rozwarcie na 3 cm czyli nie ma co nigdzie jechać, idziemy rodzić. Szybko przebranie i w drogę windą na górę.

Na porodówce okazuje się, że wszystkie trzy łóżka są wolne. Zastanawiamy się ze Słońcem po jaką cholerę ta kartka na drzwiach i to babsko w stróżówce? Polska służba zdrowia kolejny raz potwierdziła swoją "klasę". Położna jakaś taka oschła jakby z pretensjami, że ją budzimy podłącza Słońce do aparatury. No nic nasza położna jest już w drodze i faktycznie chwilę później wchodzi do pokoju a my oddychamy z ulgą, tym bardziej, że Słońce coraz bardziej zaczyna odczuwać ból. Położna zbadała, i co mnie nieco irytowało, rozpoczęła opowiadania że teraz kabarety w Opolu to już nie tak jak dawniej. Kurcze to Opole, myślę, będzie mi do końca życia we wspomnieniach towarzyszyć.
Chwilę później po kolejnym badaniu położna pyta czy chcemy znieczulenie bo to już czas i że Słońce ma talent do rodzenia bo bardzo szybko idzie. Ze względu na szyjkę spodziewaliśmy się, że będzie szło szybko, ale żeby aż tak?
Oczywiście bierzemy znieczulenie, a mnie położna prosi o zejście na dół do tego cholernego babska ze stróżówki i zapłacenie 600 zł.
Wracam z tym paragonem, anestezjolog już podobno idzie, a mnie już drażni, czy zdąży bo za późno dać nie można a Słońce widzę, że już naprawdę cierpi przy skurczach. W końcu weszła jakaś pani tak na oko dwa metry w pasie, w fartuchu (dosłownie) takim jakiego używają w masarniach przy obróbce półtusz wieprzowych. Pani mnie wyprosiła i chyba dobrze, bo bym mógł nie znieść kolejnego babska pastwiącego się nad Słońcem. Na szczęście okazuje się, że anestezjolog to długi i chudy jegomość, maksymalnie spokojny i powolny ale nie flegmatyczny. Taki dobry profesjonalista na oko. Ze dwadzieścia minut trwało, zanim mogłem wejść do Słońca ponownie. Po wejściu babsko numer dwa pyta czy zapłaciłem bo lekarz chce zobaczyć. No więc grzebię tam po spodniach, ręce mi drżą, to ubranko jednorazowe przeszkadza, w ogóle to wyglądałem jakbym sobie w spodniach grzebał za przeproszeniem. Pokazuję paragon babsku nr 2, a ta krzyczy na całe gardło "JEST". I sprawa załatwiona. Lekarz jeszcze wraca, pyta czy wszystko ok i idzie do siebie (na szczęście zabiera ze sobą babsko).

Słońce wyraźnie odetchnęło, i jej ulżyło. Ja też chociaż to nie mnie boli, ale jak widzę jak Słońce cierpi to jakoś tak nie mogę tego znieść. Położna coś tam jeszcze mówi, jakies takie dyrdymały o wspinaczce wysokogórskiej o kempingach nie wiem bo w ogóle nie mogę się na tym skupić. Słońce też, bo jak na chwilę zostajemy sami prosi mnie, żebym chociaż ja uważał i 'podtrzymywał' rozmowę z położną. Tyle, że mi to przychodzi cholernie trudno.

Mimo znieczulenia, niestety bóle coraz mocniejsze. Słońce zmienia pozycje, siedzi na piłce, klęka leży, widać, że cierpi. Położna zachęca i mówi, że dobrze jej idzie, a ja stoję jak kołek i trzymam Słoneczko za ramię. Mówił, że "dobrze Jej idzie" nie będę, bo Słońce nie lubi jak wypowiadam się na tematy, na które nie mam pojęcia co niestety mi się zdarza. Nie wiem jak wygląda poród dobry, a jak zły i dlatego wolę tym razem zamknąć dziób. Mówię jakieś inne "pocieszające" zdania no tak żeby Słońce wiedziało, że jestem po prostu obok niej. Bóle coraz mocniejsze, położna mówi, że to już końcówka i wychodzi na chwilę. Zza drzwi słyszę jak dzwoni i mówi "doktorze mamy poród"...

Pięć minut później w pokoju robi się naprawdę dużo ludzi, Słońce prze jak może ja stoję i nie wiem co robić. Na szczęście nikt nie zwraca na mnie uwagi i niczego ode mnie nie chcą, bo nie wiem czy byłbym w stanie chociażby ruszyć palcem u nogi. Położna prosi Słońce o jeszcze trochę wysiłku i parcia, i że jeszcze trochę i ten nasz brunecik wyjdzie do nas. BRUNECIK. Czyli myślę, włoski ma po mamie i faktycznie przy kolejnym skurczu widzę taki mały kosmyk włosków wystający z 'wiadomo skąd'.
Niestety jeszcze za tym skurczem kosmyk schował się z powrotem ale dwie minuty później kolejny skurcz i kolejne parcie i... stało się.

15.06.2008 godzina 05:10 rano. Piotruś wystawił główkę z 'wiadomo skąd'. Położna mu przełożyła pępowinę nad główką, Słońce jeszcze raz zaparło i mały wyskoczył do nas.
Jak się czuło Słońce tego nie wiem, pewnie jeszcze będziemy mieli czas o tym porozmawiać. W każdym bądź razie trzymając naszego oseska jeszcze na pępowinie na swoim brzuszku popłakało się. Chwilę później jakieś ręce wzięły małego i jakiś głos spytał czy przecinam pępowinę. Jakieś ręce - chyba moje - wzięły nożyczki i zrobiły co trzeba. Na wszelki wypadek złapałem nożyczki na dwie ręce bo gdzieś tam wyczytałem, że to trzeba mieć siłę i pępowinę przecina się jak kabel czterożyłowy. Bzdura, przecina się to jak tasiemkę.

Później pamiętam już tylko obrazy. Słońce pyta czy z dzieckiem wszystko w porządku, ktoś mówi że tak, ktoś inny przekłada Piotrusia i obraca go na różne sposoby, jakiś lekarz siada przed Słońcem, położna coś mówi, ja - stoję jak słup soli. W jakimś takim zawieszeniu stoję w połowie drogi między Słońcem a Piotrusiem i... NIE WIEM CO MAM ROBIĆ???

Gdzieś z oddali słyszę głos Słońca, czy z dzieckiem wszystko w porządku? Ale zaraz to już było to co ja jakieś kółko w czasie zatoczyłem? A może to Słońce drugi raz pyta? Nie wiem. Ktoś chyba mówi że tak, a Słońce patrzy na mnie i mówi żebym robił zdjęcie.
A ja robie chyba najgłupszą rzecz w całym moim życiu. Wyjmuję aparat i robię Słońcu zdjęcie. Słońcu, nie dziecku, tylko Słońcu. Jakbyśmy kurna na wycieczce byli i turysta M. pstryka zdjęcie swojej żonie na tle piramid. (Proszę szanownej wycieczki a tu państwo widzą pompę dyfuzyjną na tle rodzącej kobiety, po prawej zestaw do KTG, po lewej lekarz wyjmujący łożysko, a z tyłu młody człowiek, który 3 minuty temu przyszedł na świat. Po środku sali widzą państwo głupka z aparatem, który pstryka zdjęcia swojej żonie zamiast synkowi).

No nic, ta głupota będzie mi sie śnić po nocach. Słońce tłumaczy, że mam zrobić zdjęcie synkowi a ja zaczynam powoli odzyskiwać myślenie. Odwracam się i widzę szkraba naszego, do którego od dziewięciu miesięcy mówiłem przez brzuch. Skarb nasz najdroższy i najukochańszy. Naj naj naj...

Pytam czy mogę zrobić zdjęcie, na co lekarka mówi, że za chwilę. Patrze jej przez ramię i pokazuję Słoneczku kciukiem, że wszystko jest ok. Synek nasz jest już z nami i wygląda przecudnie. Lekarka wychodzi coś tam zapisać, a ja pstrykam pierwsze zdjęcie synka (umieszczone w poprzednim poście). Wraca lekarka i oznajmia nam uroczyście, że mamy chłopca, waga 3300 długość 55 cm. i otrzymał 10 punktów w skali APGAR.
Owijają nam synka w ręcznik kąpielowy (rożka nie wzięliśmy) i wypraszają mnie na chwilę z dzieckiem na korytarz podczas gdy reszta personelu zajmuje się żoną.

Synku nasz kochany pierwsze chwile te na korytarzu jakie spędziliśmy czekając na mamę to były chwile jakich nigdy nie zapomnę do końca życia. Ja wiem, że to brzmi banalnie ale dokładnie tak jest. Pierwszy raz jak odważyłem sie dotknąć Twojej główki, pierwszy raz jak wystawiłeś języczek, jak otworzyłeś oczka i spojrzałeś na mnie, jak sapnąłeś to było coś niesamowitego. Coś fantastycznego. Coś dzięki czemu zrozumiałem po co kręci sie ten świat.

Mam nadzieję być dobrym tatą. (Bo mamę masz świetną to już wiem:).




7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Teraz ja siedzę i płaczę ;(
GRATULACJE!!!!!!! Bardzo się cieszę. Piotruś jest śliczny! Rewelacyjny!!!
Nie będę komentowała służby zdrowia... szkoda nerów...
P.S. Słońce pięknie wyglądało w ciąży. Zdjęcia z brzuszkiem świetne!
Nie przerywaj pisania... bardzo lubię tu zaglądać ;) MAŁGOSIA

Anonimowy pisze...

Genialna relacja z placu boju. No i teraz już mam pewność. Te panie w "stróżówkach" po prostu chodzą do specjalnej szkoły dla pań w "stróżówkach"! Ja miałam taką samą! A czy zauważyłeś że na tym paragonie jest SUMA 1200? Dwa razy ci policzyli czy jak?

Anonimowy pisze...

Po prostu rozwaliles mnie relacja z porodu. Moj Slubny w zyciu by nie potrafil czegos takiego "skrobnac". Slonce ma szczescie, ze trafila na takiego fajnego faceta.
Piotrus jest sliczniutki.
No i czekam na kolejne notki.
ciernista

Anonimowy pisze...

Się wzruszyłam po raz kolejny :)) Macie pięknego syna!

Anonimowy pisze...

Najważniejsze, że Mały dostał dychę i wszystko jest w porządku :) Jeszcze raz gratuluję, niech Wam się Piotruś dobrze chowa :)

Unknown pisze...

...kibicowałam Wam odkąd pojawiłeś się na blogach ... Słoneczko też czytałam...wielu cudownych chwil z Maleństwem życzę....
martynia

Anonimowy pisze...

i becze i sie ciesze waszym szczesciem :)astusia