niedziela, 9 sierpnia 2009

Klin

Dziękuje za komentarze czytałem je w szpitalu i to były jedne z nielicznych miłych chwil jakie miałem (dokładnie dwie miłe chwile:)

Ale zacznijmy od początku.
We środę od 8:00 kazali mi nic nie jeść i nie pić, tak więc nie pozostało mi nic innego jak zastosować się do zaleceń. Do szpitala dojechaliśmy tak gdzieś około 12:00. Chwilka na rejestracji i miła pielęgniarka zaprowadziła mnie do pokoju z trzema łóżkami.
Wujek, który mnie przywiózł pojechał do domu bo i nie było sensu, żeby czekał skoro zabiegi miały się zacząć dopiero około 15:00 a ja wiedziałem już wcześniej, że idę na sam koniec kolejki (ze zwględu na HBSa)

Chwilę po mnie do sali wszedł z żoną Zygmunt (46) a później dziarski Andrzej (72). Wymieniliśmy się krótko historiami choroby i ogólnymi informacjami. Zygmunt dokładnie to samo co ja czyli stabilizacja na poziomie L5/S1. Andrzej poszedł o krok dalej bo miał stabilizację na dwóch poziomach, nie pamiętam już jakich. Ogólnie ten Andrzej miał taką dziwną manierę, że to niby się nie chwalił, ale co i rusz wspominał o swojej firmie wytwarzającej najlepsze na świecie elektrody, urządzenia do pomiarów itp. Ok może i były najlepsze ale przykładowo Zygmunt, współwłaściciel popegeerowskiego dwustupięćdziesięcio hektarowego gospodarstwa rolnego zrobił na mnie lepsze wrażenie nie wspominając o tym zbyt często a jak już wspomniał to tylko ciągnięty za język.

Tak nam się zeszło na rozmowach, przerywanych chwilami zadumy gdzie każdy z nas myślał o swoich sprawach. Pewnie o tych samych:
- rodzina
- operacja
- przyszłość

Tak mniej więcej o 15 rozpoczęły się zabiegi. Na pierwszy ogień poszedł Andrzej, godzinę później Zygmunt a później ja (były jeszcze trzy inne "przypadki", których nie opisuję bo mało z nimi miałem kontaktu).

Pamiętacie takie sceny z filmów o szpitalach gdzie pokazują jak miga sufit, że to niby jest to widok oczu pacjenta. Miałem dokładnie to samo. Leżałem, a ten sufit przesuwał mi się przed oczami. Nie mogłem o niczym innym myśleć tylko o tym, że to dokładnie jak na filmach.
Na sali operacyjnej leżąc i czekając na swoją kolej słyszę głos:
"Panie Zygmuncie to już koniec, proszę się obudzić. PANIE ZYGMUNCIE POBÓDKA!!!"
No to ładnie - pomyślałem - Za godzinę będzie ze mną to samo, a co jak Zygmunt się nie obudzi, a co jak ja się nie obudzę?!? I wtedy obleciał mnie strach.
A sekundę później z drzwi po lewej wyjechał Zygmunt. Chłop leży jak kłoda, coś tam mamrocze bez sensu, spojrzał na mnie jakby nie poznawał, po prostu super.
Nie miałem czasu długo się nad tym zastanowić bo już ktoś pchnął moje łóżko na kółkach i wjechałem do sali operacyjnej, a w zasadzie do przedsali operacyjnej gdzie rozpoczął się proces narkozowania.

Anestezjolog podszedł powiedział asystentce, że dajemy jedną jednostkę i ta jedna jednostka trafiła przez wenflonik prosto do mojej żyły. Jeszcze zdążyłem spytać co to jest na co asystenka odpowiedziała że wstrzyknęła mi "high-life". Czyli pewnie "głupi Jasio" bo żarówki w suficie zaczęły lekko drżeć, a wizja operacji przestała straszyć. Prawdę mówiąc zrobiło się całkiem wesoło i przyjemnie.

Później wstrzyknęli mi jakieś 300 ml żółtej cieczy ale już nie pytałem co to bo mi wszystko jedno było, wolałem rozmawiać z mijającymi mnie ludźmi i witać się ze wszystkimi. Z jednej strony wiedziałem jak to głupio brzmi, z drugiej nie mogłem przestać i do wszystkich przechodzących obok mówiłem "dzień dobry" lub "cześć". Być może nawet do kilku osób powiedziałem to kilka razy bo nie sądzę, żeby w operacji brało udział 50 osób.
Po tym żółtym czymś, żaróweczki drgały już nieco mocniej i poczułem, że mnie przenoszą na inne łóżko już takie czarne z reflektorami na górze, które nieodparcie kojarzyły mi się z fonobłyskami. Na parapecie zauważyłem jakieś radio, które wyglądało na takie z początku wieku, ale było to nowoczesne radio tylko w starej obudowie. Wiem bo zapytałem anestezjologa a ten łaskawie odpowiedział.
Powiedział też, że teraz wstrzyknie mi jeszcze coś po czym lekko mi się zakręci w głowie i powieki staną się ciężkie. Kaszpirowski mi się przypomniał on też jechał z takim tekstem: "adin, dwa, tri, cityrie, głaza stajutsia ciężkoje...(Przepraszam wszystkich znających Rosyjski za to że tak skaleczyłem ich pisownię.)

No i wstrzyknęli, tym razem przezroczyste i niewiele, jakieś 150 ml, a później było:
1. Sufit obrócił się o 360 stopni
2. Ciemność
3. Jasność
4. Głos: "Panie Michale już koniec, słyszy mnie Pan?"
5. I mój bełkot

Całość procedury od pkt 1 do pkt 5 z mojego punktu widzenia trwała 2 sekundy. W tym czasie pozostałe osoby uczestniczące w operacji zdążyły mi rozciąć plecy, wstawić klina, uwiązać go linkami, zaszyć plecy i przetransportować do pokoju wybudzeń.
Anestezjolog z asystentką co chwila dopytywali czy ich rozumiem i żebym coś powiedział ale co miałem powiedzieć to już nie mówili co uznałem, że jest bez sensu i im to powiedziałem. Nie można pytać proszę coś powiedzieć, nie precyzując czym jest to COŚ bo jedyna sensowna odpowiedź na tak zadane pytanie to: "coś".
Po tym wywodzie widać uznali, że wszystko ok bo już o nic nie pytali za to ja zacząłem. Nadal bez sensu, bo nie wiedzieć czemu koniecznie chciałem, dowiedzieć się jak anestezjolog i asystentka mają na imię.
Anestezjolog - Andrzej - żona i syn, asystenka nie wiem nie powiedziała. Kazałem Andrzejowi pozdrowić rodzinę jak przyjdzie do domu co obiecał zrobić, wstrzykując mi jeszcze coś na odchodne. Spytałem co to a On, że to Lilicośtam czyli po prostu morfina.

Morfina to narkotyk i ogólnie jest be - każde dziecko to wie. W tym jednak momencie muszę Wam powiedzieć, że się przydał i to bardzo. Człowiek z ośmiocentymetrową dziurą w plecach - przed chwilą załataną - z klinem między kręgami, a jak kazali na górze w sali przejść na łóżko to się przeturlałem czując jedynie delikatne szczypanie.
Tyle że upojenie narkotykowe niestety nie trwało to długo (powiedział M. kandydat na narkomana). Operacja skończyła się tak gdzieś koło 21:30. Później dostałem dwa litry płynów w kroplówkach i jedną z KETONALem przeciwbólowym. Morfina i KETONAL wystarczyły tak mniej więcej do 4:00. Od czwartej do dzisiaj do praktycznie teraz (no powiedzmy dwie godziny temu) bólu jaki mi towarzyszył nie jestem w stanie opisać.

Obrót z lewego na prawy bok to zadanie jeszcze do wczoraj zajmowało mi około dwóch minut, wstanie z łóżka do łazienki to minuta pojękiwań i postękiwań, pod warunkiem, że się było na dobrym boku i przy brzegu łóżka. Jak nie to trzeba jeszcze doliczyć dwie minuty na obrót i kilka minut na dojście do brzegu. Średnie tempo około 10 cm na minutę. Drugiej nocy jak wstałem na tak zwane siku po heroicznym obrocie w minutę (bardzo mi się chciało), doczołganiu się do brzegu i wstaniu, już na drodze do wielkiego ucha, trafiłem na przeszkodę nie do ominięcia. Jebane KRZESŁO!!!
I przypomniałem sobie wtedy syna Andrzeja (pacjenta nie anestezjologa), który go odwiedził wraz z dziewczyną i siedział na tym krześle, a później wstał i wyszedł zostawiając tą jakże śmiertelnie niebezpieczną przeszkodę na mojej drodze.
Próbowałem nogami przesunąć to dziadostwo kopiąc je najmocniej jak umiałem, ale podejrzewam, że jakby to była piłeczka pingpongowa też bym jej tym kopaniem nie przesunął. Na całe szczęście przechodziła siostra i pyta o co chodzi? Wytłumaczyłem i poprosiłem o udrożnienie trasy do toalety co zrobiła i za co jej jestem arcywdzięczny do dziś.

A dziś - teraz - jest pierwsza chwila, w której mogę powiedzieć że boli mnie na tyle mało, że jestem w stanie leżąc napisać coś do Was, na świeżo bo na świeżo zawsze się najlepiej pisze.

Zaklinowany M.

2 komentarze:

InnaM pisze...

Mam nadzieję, że ten ból szybko minie całkowicie i będziesz mógł wrócić do normalnego życia.

Boję się wszelkich operacji... Się naczytałam i stwierdziłam, że się boję :)

Anonimowy pisze...

Szybkiego powrotu do "chodu".Pozdrawiam.Gena.