sobota, 8 marca 2008

Klieliszek

Zastanawiam się czasami jak funkcjonuje mój mózg. To znaczy sam się dziwię jak niesamowite muszą to być połączenia w mózgu i jak skomplikowany to musi być organ.

Dzisiaj w pewnym momencie nasza dyskusja ze Słońcem zeszła na temat cukrzycy w czasie ciąży i cukrzycy jako takiej w ogóle. W zasadzie to trudno to nazwać dyskusją, ot takie zwykłe stwierdzenie faktu, jedno-dwa zdania nic więcej. To jednak wystarczyło, żeby odblokować/uruchomić jakąś zapadkę u mnie w głowie, zapadkę która uruchomiła inny trybik jakiś, później kolejną jakąś śrubkę i w głowie pojawił mi sie widziany jak na dłoni obraz ze spływu kajakowego sprzed kilku lat i tego cholernego kieliszka który mi się wylewał raz za razem na twarz. Ale po kolei.

Spływ był jeszcze za czasów kiedy byłem młody, piękny ze wszystkimi włosami, bez dziury w płucach i HBSa. (z tym HBSem nie wiem do końca, bo mogła się w sumie franca rozwijać ładnych parę lat, i już na studiach moglem to cudo mieć). Pojechaliśmy na Mazury z M., dziewczyną M. (obecnie żoną) ich czterema znajomymi (niestety nie pamiętam imion) ale było tam dwoje narzeczonych (polka i czech) i dwoje ich przyszłych świadków (polak i czeszka).
Byłem też ja z M. moim kumplem. Po dojechaniu na miejsce i wybraniu kajaków takich najmniej dziurawych ruszyliśmy przez mazury.
Ponieważ jestem nieco większy niż średnia krajowa, siedząc w kajaku z przodu nie mieściły mi sie nogi. To znaczy od biedy może i mogłem sie jakoś wcisnąć ale wtedy za bardzo mi wystawały kolana i podczas wiosłowania zawadzałem łokciami o te właśnie wystające kolana. Chcąc nie chcąc przesiadłem się do tyłu co nieco rozwiązało problem z wystającymi kolanami, ale przez to M. z przodu cały czas miał moje stopy na swoich plecach (powinienem napisać że na pośladkach bo to bardziej by odpowiadało prawdzie, ale jakoś tak mi nie przechodzi, żeby to napisać. Powiedzmy, ze był to dolne partie pleców kolegi). W pierwszy dzień tak zupełnie lajtowo płynęliśmy sobie, podziwiając widoczki i rozkoszując się spokojem (trzeba przyznać, że na mazurach spokój jest w dużych ilościach). Oprócz tego, że spaliłem się jak cegła, co było wynikiem mojej niestety jasnej karnacji, w pierwszy dzień niewiele się działo. Rankiem drugiego dnia po śniadaniu przeanalizowaliśmy mapy i wyszło na to, że jak nie przyspieszymy to nie ma możliwości, żebyśmy zdążyli dopłynąć i oddać kajaki w wyznaczonym terminie. Chcąc nie chcąc musieliśmy przyspieszyć no i niestety zaczęło się.
Siedząc z tyłu począwszy od drugiego dnia, za każdym machnięciem wiosła leciała mi na twarz stróżka wody wielkości kieliszka. Miarowo, jednostajnie, rytmicznie, chlust kieliszkiem w twarz, chlust, chlust..... i tak już do końca spływu.
Z całej tej wyprawy to jest jedyne wspomnienie jakie, mimo lat, pozostaje świeże w mojej pamięci i jest to pierwsza rzecz jaka mi przychodzi do głowy jak widzę jakiś kajak. Zastanawiam się czy jak już będę stary i jak zobaczę w TV kajakarzy to czy dalej będę te chluśnięcia w twarz pamiętał.

Niestety pewnie tak.

Zastanawiacie się pewnie gdzie tu połączenie z cukrzycą? No cóż na spływie mieliśmy taką akcję, że w pewnym momencie w kompletnej głuszy podpłynęła do nas (do mnie i do M.) jakaś kobieta na swoim jednoosobowym kajaku. Zapytała czy nie mamy czegoś do jedzenia, bo ona nie ma, a jest cukrzykiem. Jej grupa gdzieś odpłynęła i jak czegoś nie zje to może mieć zapaść. My tam sami z M., nasi tez gdzieś zostali w tyle, a tu kobieta nam będzie schodzić zaraz. Kurcze wystraszyliśmy sie i mówimy kobiecie, żeby spokojnie płynęła za nami a my szybko płyniemy do przodu i wracamy do niej z batonem jakimś albo czymś. Wyrwaliśmy jak z procy, (niestety częstotliwość 'kieliszka w twarz' się znacznie zwiększyła) i nie oglądając się płynęliśmy naprawdę jak błyskawica do przystani po tego cholernego batona.
Pech chciał, że babka, którą ratowaliśmy miała jakiś taki wyścigowy kajak czy coś, w każdym bądź razie daliśmy z siebie wszystko (całe nasze siły) a i tak na dystansie 2 km udało nam się wyprzedzić kobietę z cukrzycą o niespełna 50 metrów. Wstyd. Dwóch młodych, silnych, wysportowanych, opalonych, mokrych od potu (ten z tyłu dodatkowo mokry od tej cholernej wody w twarz) ludzi nie dało rady przegonić o więcej niż 50 metrów kobiety z cukrzycą.
Ledwo co zdążyliśmy jej tego batona w sklepiku jakimś kupić (dobrze, że nie było kolejki) a kobieta już dobiła do brzegu i wypakowała się z tego swojego kajakowego wyścigowca.


No i tak to te myśli krążą. Jak widzicie mózg to naprawdę skomplikowana sprawa. Ciekawe co mi się jutro skojarzy i co mi sie przypomni.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Opowiadasz w bardzo ciekawy sposób, wiesz? :D Wciąga :>